~*~
W Montevideo byliśmy dopiero wieczorem, a
do odlotu samolotu zostało nam jeszcze kilkanaście godzin.
Nathan zameldował nas w jakimś
podmiejskim hotelu, chcąc tym samym uniknąć wielu par oczu, które mogłaby mnie
rozpoznać.
Nasz pokój mieścił się na drugim piętrze.
Nie było to nic oszałamiającego. Zwykły, szary pokój, w tanim, zaniedbanym
hotelu.
W pomieszczeniu stało jedno łóżko. Trochę
niekomfortowa sytuacja. Nathan będzie zmuszony spać na podłodze.
No, chyba, że będę to ja, ale wydaję mi
się, że wygram tą nierówną bitwę i moje miejsce do spania spocznie na wygodnym
materacu.
- Jak jesteś głodna, to mów. Zamówię coś.
- Zamów cokolwiek! - krzyknęłam podczas
rozczesywania włosów w łazience.
Przez ciągłą podróż samochodem strasznie
się potargały. Jednak, pomimo wszystko, bardzo się cieszę, że brunet nie
zastosował się do polecenia Martiny i nie ściął moich długich włosów.
Zapuszczałam jej od dzieciństwa. Nie chcę teraz tego zmarnować.
Nathan chwilę rozmawiał z obsługą
hotelową, po czym ruszył w kierunku łazienki i praktycznie mnie z niej siłą wystawił.
Zrezygnowana rozłożyłam się na, jak się
okazało, niewygodnej kanapie i włączyłam telewizor.
Przelatywałam z kanałami, chcąc natrafić
na jakikolwiek w języku angielskim. W ogóle nie rozumiałam hiszpańskiego.
Naprawdę dziwny język, a ponoć najłatwiejszy na świecie.
Dla mnie wszystkie słowa brzmią tak samo,
a okazuje się, że każe ma inne znaczenie. Zabawne, czyż nie?
Nagle ktoś zaczął dobijać się do drzwi.
Zapewne ktoś z obsługi hotelowej przyniósł nam nasze jedzenie.
Otworzyłam drzwi i ujrzałam przystojnego,
wysokiego mulata o czekoladowych tęczówkach.
- Buenos tarde! Zamawiali państwo kolację?
- Tak, tak. Proszę wchodzić. Zaraz
zawołam... kolegę.
Nathan mówił mi, że pod żadnym pozorem
mam nie zdradzać naszych imion i relacji, jakie między nami panują.
Podeszłam do drewnianych drzwi i
zapukałam w nie dwa razy.
- Jedzenie!
W tym samym momencie brunet otworzył
drzwi. Musiał rozmawiać przez telefon, bo był w tych samych ubraniach, co
wcześniej, więc wzięcie prysznicu odpadało.
- Tak, już ... - urwał w połowie,
spoglądając na mężczyznę, po czym gwałtownie złapał mnie w pasie i wciągnął do
łazienki, zatrzaskując drzwi na klucz.
Przerzucił mnie w jeden z kątów,
gorączkowo przyciskając moje ciało do swojego.
- Co ty wyrabiasz, przecież... - nie
zdążyłam dokończyć, bo kiedy przez drzwi przeleciał metalowy pocisk, strach
całkowicie mnie sparaliżował.
- No, wychodź Nathan, bo zrobię z was ser
emmentaler!
Nie wiedziałam, co mam robić. Cała się
trzęsłam, a moje serce biło w zdecydowanie zbyt szybkim tempie.
Nathan powoli wstał, po czym krzesłem
dodatkowo zabarykadował drzwi.
Otworzył okno, rozejrzał się chwilę i
wrócił po mnie. Wziął moje trzęsące się ciało na ręce, pokazując jedynie
palcem, że mam być cicho i ruszył w kierunku okna.
Kiedy usłyszałam kolejny pocisk, miałam
ochotę krzyknąć, ale najwyraźniej Nathan to przewidział, bo w porę zatkał mi
usta dłonią.
Wyszliśmy przez okno na nierówny dach, po
czym zaczęliśmy podążać ku jego krawędzi.
On chyba zwariował. Chciał skakać z
wysokości drugiego piętra?!
Postawił mnie na nierównej nawierzchni, po czym poszedł dalej.
Postawił mnie na nierównej nawierzchni, po czym poszedł dalej.
Moje serce zamarło, kiedy zobaczyłam, jak
brunet osuwa się z dachu.
Zamknęłam oczy, przygotowując się na
charakterystyczny dźwięk łamanych kości, ale zamiast tego usłyszałam zupełnie
co innego. Powoli zbliżałam się do krawędzi i niechętnie spojrzałam w dół.
Nathan patrzył na mnie wyczekująco,
wyciągając ręce w moim kierunku.
Okazało się, że na dole stoi kosz z
wypchanymi workami na śmieci.
Uwierzcie, że nigdy bym stamtąd nie
zeskoczyła, gdybym nie została zmuszona przez sytuację.
Chwilę później oboje wsiedliśmy do jego,
zamaskowanego za hotelem, kabrioleta i jak najszybciej odjechaliśmy z
oblężonego przez nieznajomego mężczyznę terenu.
Nathan co chwilę zerkał w lusterka
wsteczne, chcąc zapewne upewnić się, że nikt nas nie śledzi.
Zgubiliśmy srebrnego jaguara na
argentyńskich numerach rejestracyjnych dopiero po kilkunastu minutach,
natomiast po godzinie jazdy po najdziwniejszych zakamarkach, zatrzymaliśmy się
na jakiejś stacji benzynowej.
Byłam cała roztrzęsiona. Nie mogłam
utrzymać kubka z kawą, którą dostałam od Nathana.
- Kto to był? - zapytałam drżącym głosem,
spoglądając na bruneta.
- To Ivan. Jeden z ludzi Martiny.
Trzęsłam się jak galaretka. Nie
potrafiłam zapanować nad emocjami. To była zupełnie nowa sytuacja. Nie byłam
przygotowana na coś takiego!
- Słońce, spokojnie, już jesteś
bezpieczna. - Brunet chciał trochę mnie uspokoić, ale to na nic się nie zdało.
Zabierzcie mnie stąd. Jak najdalej.
~*~
- Przecież nie kochasz Harrego tak, jak
mnie i oboje o tym wiemy. - szepnąłem, patrząc prosto w jej czekoladowe
tęczówki. Po raz kolejny się pokłóciliśmy i po raz kolejny próbowałem to
naprawić.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy nie
obdarzę Hazzy tym samym uczuciem, co ciebie. Zawsze będziesz dla mnie
najważniejszy. Jesteś moją pierwszą i prawdziwą miłością. Takie uczucie nigdy
nie gaśnie, a kiedy myślisz, że wszystko przeszło, ono powraca. Tylko, wiesz
co? Wolę zostać z Harrym, osobą, która codziennie pokazuje mi, że jej zależy i
będzie przy mnie zawsze, kiedy będę tego potrzebowała. To cię właśnie różni od
niego, Zayn. On nigdy nie pozwoliłby mnie skrzywdzić, a ty robisz to
codziennie.
- Will... Proszę cię, przemyśl to. -
przerwałem jej, bo dobrze wiedziałem, do czego zmierza.
- Bardzo długo nad tym myślałam, Zayn.
Kocham cię, ale nie zamierzam już dłużej czekać. Skoro nie potrafiłeś wybrać
pomiędzy mną a Perrie, to po prostu ułatwię ci to zadanie. Postaraj się o mnie
zapomnieć i nie dzwoń już więcej do mnie. - Nigdy nie chciałem usłyszeć tych
słów. Nie mogłem ich zaakceptować. Nie chciałem tego zrobić. Świadomość, że
Will postanowiła mnie zostawić i ułożyć sobie życie z Harrym uderzyła teraz we
mnie z ogromną siłą. W głębi duszy poczułem smutek i żal.
Kobieta spojrzała na mnie po raz ostatni, swoimi pięknymi, brązowymi tęczówkami.
- Następnym razem nie obiecuj czegoś,
czego nie jesteś w stanie spełnić, Zayn. - wyszeptała, a po jej policzku
stoczyła się jedna, samotna łza.
Po raz kolejny ją zraniłem, a przecież
obiecałem sobie, że już nigdy tego nie zrobię. Dlaczego niszczę ludzi, których
kocham? Dlaczego nie potrafię ułożyć sobie szczęśliwego i normalnego życia?
Kiedy patrzyłem na odchodzącą brunetkę,
coś sobie wreszcie uświadomiłem.
Dobrze zrobiłem, pozwalając jej odejść.
Przy mnie nigdy nie byłaby szczęśliwa.
Harry da jej to, czego ja nie potrafię.
~*~
Emocje wzięły górę. Nie mogłam
powstrzymać łez, które już od dawna zbierały się pod moimi powiekami. Trzęsłam
się jak galaretka, pomimo tego, że na dworze było dosyć ciepło.
- Will? - zamarłam, kiedy usłyszałam za
sobą głos Harrego. Niepewnie odwróciłam się w jego stronę, napotykając czujne i
zatroskane spojrzenie bruneta. - Co się stało?
- Przepraszam Harry. - szepnęłam,
zbliżając się do niego. - Przepraszam, że cię tak bardzo ranię, że nie potrafię
obdarzyć cię tym samym uczuciem co jego. Oszukałam cię. Dobrze wiesz, że gdyby
zadzwonił do mnie wczoraj i powiedział mi, że chce ze mną być, bez mrugnięcia
okiem rzuciłabym cię i poleciała do niego. Nie zasługuję na twoją miłość, Harry.
Znajdź kogoś, kto jest ciebie wart.
Już miałam odchodzić, kiedy ręka bruneta
zacisnęła się na moim nadgarstku.
- Dobrze wiem, że darzysz Zayna głębokim
uczuciem. Chcę tylko wiedzieć, czy kiedy mówiłaś mi, że mnie kochasz, kłamałaś?
- Nie, Harry. Kocham cię. Tylko między
mną a Zaynem istnieje coś głębszego, coś, co nie może się równać z naszym
uczuciem.
- Nie chcę z ciebie rezygnować, ale nie
chcę też być oszukiwany. Powiedz mi, czy istnieje szansa na kontynuowanie
naszego związku. Tylko proszę, nie oszukuj mnie.
Podeszłam bliżej niego, patrząc prosto w
jego zielone, hipnotyzujące tęczówki. Złapałam jego dłoń i splotłam nasze
palce, chcąc tym samym pokazać mu, że mi na nim zależy.
- Rozmawiałam dzisiaj z Zaynem. Oboje
ustaliliśmy, że nie będziemy podejmować już żadnych prób powrotu do siebie.
Poprosiłam go, żeby do mnie nie dzwonił. Opowiedziałam mu o naszej relacji,
o tym, że cię kocham i cieszę się, że jesteś przy mnie. Jesteś wspaniałym
facetem Harry. Naprawdę cieszę się, że cię spotkałam.
Loczek obdarzył mnie promiennym uśmiechem
i przyciągnął do siebie.
Wtuliłam się w jego ramiona, które chroniły mnie przed
złem całego świata. Odniosłam wrażenie, że to jest moje idealne miejsce na ziemi,
w ramionach mężczyzny, który kocha mnie bezgranicznie.
~*~
Siedziałam
w pustym mieszkaniu, ciągle oczekując na powrót Nathana. Odkąd udało nam się
dostać do Nowego Jorku kilkanaście godzin temu, mężczyzna zniknął i wszelki
słuch o nim zaginął.
Moi biologiczni dziadkowie okazali się
być bardzo mili. Babcia co chwilę wciska mi coś do jedzenia, bo, jak twierdzi,
jestem za chuda.
Jakoś nigdy nie miałam problemów z wagą.
Jem ile chcę i co chcę, a ona ciągle pozostaje bez zmian.
Will niejednokrotnie mi tego zazdrościła.
Zawsze, kiedy się odchudzała, ja na czacie internetowym jadłam przy niej jakąś
pizzę z podwójnym serem czy duże opakowanie lodów czekoladowych.
Starałam się myśleć o czymś innym, ale
ciągle do mojej głowy nawracały wspomnienia z Montevideo.
Nie mogę uwierzyć, że ktoś do mnie
strzelał. Gdyby nie interwencja Nathana, już dawno bym nie żyła.
Chcąc odpędzić przerażającą wizję
przedwczesnej śmierci, postanowiłam rozejrzeć się po mieszkaniu.
Było małe i skromne, ale za to bardzo
przytulne.
Dziadkowie mieli wrócić za godzinę.
Pojechali na jakąś działeczkę poza miasto.
To dobrze, że mają takie miejsce, do
którego mogą uciec z tego miejskiego szumu. Z całą pewnością wpływa to
korzystnie na ich zdrowie i samopoczucie. Nikt nie chciałby siedzieć całymi latami
w tym hałaśliwym i zatrutym spalinami mieście.
Iss. Uspokój się.
W głębi mojej duszy ciągle czułam strach.
Bałam się, że zaraz wpadną ludzie Martiny
i znowu zaczną do mnie strzelać, a wtedy już nikt mnie nie uratuję.
Zastygłam w bezruchu, kiedy usłyszałam
chwytania za klamkę. Przełknęłam głośno ślinę i najciszej jak tylko potrafiłam,
zaczęłam się kierować w stronę drzwi frontowych.
Po drodze wzięłam do ręki wazon, który
stał na stoliczku w salonie.
Gdyby coś miało mi się stać, być może ten
głupi, szklany przedmiot uratuje mi życie.
Ktoś poruszał się po mieszkaniu.
Doskonale słyszałam jak stare, hebanowe
panele skrzypią pod naciskiem czyjegoś ciężarku.
Zaraz... a może to Nathan wrócił?
Przecież ten ktoś otworzył drzwi za
pomocą klucza.
Iss. Wariujesz.
Swobodnie weszłam do przedpokoju i wtedy
moje serce zamarło.
Szklany wazon spadł na podłogę, powodując
nieprzyjemny hałas w całym mieszkaniu.
Podbiegłam do mężczyzny i zawiesiłam mu
się na szyi.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
- Tak bardzo się o ciebie bałem,
księżniczko.
~~~
No witam Was serdecznie w ten czwartkowy wieczór!
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. :3
Cieszę się z moich nowych czytelników! Wywołaliście ogrom uśmiechów na twarzy Loreny! ♥
Kolejny rozdział pojawi się na pewno 26 maja, bo to bardzo ważna dla mnie data :3
Także, trzymajcie się cieplutko i buziaki! ♥
P.S. A co do Will i Zayna...
Ankieta trwa. Wszystko może się zmienić. :p
W takim momencie?! Serio?! Rozdział zajebisty! A ta końcówka! Czyżby Nathan powiedział Liamowi gdzie jest Iss?! Jestem tak bardzo zadowolona z tego rozdziału że uśmiech nie schodzi mi z twarzy! Kocham cię! <3 Pozdrawiam :* Weronika Dereń
OdpowiedzUsuńJejku, tak bardzo się cieszę, że ci się podoba! ♥
UsuńPozdrawiam serdecznie! :*
To kiedy pojawi się rozdział?
UsuńNapisałam powyżej, że 26 maja :)
UsuńWspaniały rozdział trgfrtgdfgfgt
OdpowiedzUsuńJeju,Liam ją znalazł,albo raczej Nathan dał na nią namiary
uwielbiam jak piszesz ♥
Dziękuję ♥
UsuńBardzo się cieszę, że rozdział Ci się spodobał. To dla mnie największa satysfakcja <3
<3
OdpowiedzUsuń♥ : )
Usuń