czwartek, 15 maja 2014

Rozdział 13


~*~

W Montevideo byliśmy dopiero wieczorem, a do odlotu samolotu zostało nam jeszcze kilkanaście godzin.
Nathan zameldował nas w jakimś podmiejskim hotelu, chcąc tym samym uniknąć wielu par oczu, które mogłaby mnie rozpoznać.
Nasz pokój mieścił się na drugim piętrze. Nie było to nic oszałamiającego. Zwykły, szary pokój, w tanim, zaniedbanym hotelu.
W pomieszczeniu stało jedno łóżko. Trochę niekomfortowa sytuacja. Nathan będzie zmuszony spać na podłodze.
No, chyba, że będę to ja, ale wydaję mi się, że wygram tą nierówną bitwę i moje miejsce do spania spocznie na wygodnym materacu.
- Jak jesteś głodna, to mów. Zamówię coś.
- Zamów cokolwiek! - krzyknęłam podczas rozczesywania włosów w łazience.
Przez ciągłą podróż samochodem strasznie się potargały. Jednak, pomimo wszystko, bardzo się cieszę, że brunet nie zastosował się do polecenia Martiny i nie ściął moich długich włosów. Zapuszczałam jej od dzieciństwa. Nie chcę teraz tego zmarnować.
Nathan chwilę rozmawiał z obsługą hotelową, po czym ruszył w kierunku łazienki i praktycznie mnie z niej siłą wystawił.
Zrezygnowana rozłożyłam się na, jak się okazało, niewygodnej kanapie i włączyłam telewizor.
Przelatywałam z kanałami, chcąc natrafić na jakikolwiek w języku angielskim. W ogóle nie rozumiałam hiszpańskiego. Naprawdę dziwny język, a ponoć najłatwiejszy na świecie.
Dla mnie wszystkie słowa brzmią tak samo, a okazuje się, że każe ma inne znaczenie. Zabawne, czyż nie?
Nagle ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Zapewne ktoś z obsługi hotelowej przyniósł nam nasze jedzenie.
Otworzyłam drzwi i ujrzałam przystojnego, wysokiego mulata o czekoladowych tęczówkach.
- Buenos tarde! Zamawiali państwo kolację?
- Tak, tak. Proszę wchodzić. Zaraz zawołam... kolegę.
Nathan mówił mi, że pod żadnym pozorem mam nie zdradzać naszych imion i relacji, jakie między nami panują.
Podeszłam do drewnianych drzwi i zapukałam w nie dwa razy.
- Jedzenie!
W tym samym momencie brunet otworzył drzwi. Musiał rozmawiać przez telefon, bo był w tych samych ubraniach, co wcześniej, więc wzięcie prysznicu odpadało.
- Tak, już ... - urwał w połowie, spoglądając na mężczyznę, po czym gwałtownie złapał mnie w pasie i wciągnął do łazienki, zatrzaskując drzwi na klucz.
Przerzucił mnie w jeden z kątów, gorączkowo przyciskając moje ciało do swojego.
- Co ty wyrabiasz, przecież... - nie zdążyłam dokończyć, bo kiedy przez drzwi przeleciał metalowy pocisk, strach całkowicie mnie sparaliżował.
- No, wychodź Nathan, bo zrobię z was ser emmentaler!
Nie wiedziałam, co mam robić. Cała się trzęsłam, a moje serce biło w zdecydowanie zbyt szybkim tempie.
Nathan powoli wstał, po czym krzesłem dodatkowo zabarykadował drzwi.
Otworzył okno, rozejrzał się chwilę i wrócił po mnie. Wziął moje trzęsące się ciało na ręce, pokazując jedynie palcem, że mam być cicho i ruszył w kierunku okna.
Kiedy usłyszałam kolejny pocisk, miałam ochotę krzyknąć, ale najwyraźniej Nathan to przewidział, bo w porę zatkał mi usta dłonią.
Wyszliśmy przez okno na nierówny dach, po czym zaczęliśmy podążać ku jego krawędzi.
On chyba zwariował. Chciał skakać z wysokości drugiego piętra?!
Postawił mnie na nierównej nawierzchni, po czym poszedł dalej.
Moje serce zamarło, kiedy zobaczyłam, jak brunet osuwa się z dachu.
Zamknęłam oczy, przygotowując się na charakterystyczny dźwięk łamanych kości, ale zamiast tego usłyszałam zupełnie co innego. Powoli zbliżałam się do krawędzi i niechętnie spojrzałam w dół.
Nathan patrzył na mnie wyczekująco, wyciągając ręce w moim kierunku.
Okazało się, że na dole stoi kosz z wypchanymi workami na śmieci.
Uwierzcie, że nigdy bym stamtąd nie zeskoczyła, gdybym nie została zmuszona przez sytuację.
Chwilę później oboje wsiedliśmy do jego, zamaskowanego za hotelem, kabrioleta i jak najszybciej odjechaliśmy z oblężonego przez nieznajomego mężczyznę terenu.
Nathan co chwilę zerkał w lusterka wsteczne, chcąc zapewne upewnić się, że nikt nas nie śledzi.
Zgubiliśmy srebrnego jaguara na argentyńskich numerach rejestracyjnych dopiero po kilkunastu minutach, natomiast po godzinie jazdy po najdziwniejszych zakamarkach, zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej.
Byłam cała roztrzęsiona. Nie mogłam utrzymać kubka z kawą, którą dostałam od Nathana.
- Kto to był? - zapytałam drżącym głosem, spoglądając na bruneta.
- To Ivan. Jeden z ludzi Martiny.
Trzęsłam się jak galaretka. Nie potrafiłam zapanować nad emocjami. To była zupełnie nowa sytuacja. Nie byłam przygotowana na coś takiego!
- Słońce, spokojnie, już jesteś bezpieczna. - Brunet chciał trochę mnie uspokoić, ale to na nic się nie zdało.
Zabierzcie mnie stąd. Jak najdalej.

~*~

- Przecież nie kochasz Harrego tak, jak mnie i oboje o tym wiemy. - szepnąłem, patrząc prosto w jej czekoladowe tęczówki. Po raz kolejny się pokłóciliśmy i po raz kolejny próbowałem to naprawić.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy nie obdarzę Hazzy tym samym uczuciem, co ciebie. Zawsze będziesz dla mnie najważniejszy. Jesteś moją pierwszą i prawdziwą miłością. Takie uczucie nigdy nie gaśnie, a kiedy myślisz, że wszystko przeszło, ono powraca. Tylko, wiesz co? Wolę zostać z Harrym, osobą, która codziennie pokazuje mi, że jej zależy i będzie przy mnie zawsze, kiedy będę tego potrzebowała. To cię właśnie różni od niego, Zayn. On nigdy nie pozwoliłby mnie skrzywdzić, a ty robisz to codziennie.
- Will... Proszę cię, przemyśl to. - przerwałem jej, bo dobrze wiedziałem, do czego zmierza.
- Bardzo długo nad tym myślałam, Zayn. Kocham cię, ale nie zamierzam już dłużej czekać. Skoro nie potrafiłeś wybrać pomiędzy mną a Perrie, to po prostu ułatwię ci to zadanie. Postaraj się o mnie zapomnieć i nie dzwoń już więcej do mnie. - Nigdy nie chciałem usłyszeć tych słów. Nie mogłem ich zaakceptować. Nie chciałem tego zrobić. Świadomość, że Will postanowiła mnie zostawić i ułożyć sobie życie z Harrym uderzyła teraz we mnie z ogromną siłą. W głębi duszy poczułem smutek i żal.
Kobieta spojrzała na mnie po raz ostatni, swoimi pięknymi, brązowymi tęczówkami.
- Następnym razem nie obiecuj czegoś, czego nie jesteś w stanie spełnić, Zayn. - wyszeptała, a po jej policzku stoczyła się jedna, samotna łza.



Po raz kolejny ją zraniłem, a przecież obiecałem sobie, że już nigdy tego nie zrobię. Dlaczego niszczę ludzi, których kocham? Dlaczego nie potrafię ułożyć sobie szczęśliwego i normalnego życia?
Kiedy patrzyłem na odchodzącą brunetkę, coś sobie wreszcie uświadomiłem.
Dobrze zrobiłem, pozwalając jej odejść.
Przy mnie nigdy nie byłaby szczęśliwa. Harry da jej to, czego ja nie potrafię.

~*~

Emocje wzięły górę. Nie mogłam powstrzymać łez, które już od dawna zbierały się pod moimi powiekami. Trzęsłam się jak galaretka, pomimo tego, że na dworze było dosyć ciepło.
- Will? - zamarłam, kiedy usłyszałam za sobą głos Harrego. Niepewnie odwróciłam się w jego stronę, napotykając czujne i zatroskane spojrzenie bruneta. - Co się stało?
- Przepraszam Harry. - szepnęłam, zbliżając się do niego. - Przepraszam, że cię tak bardzo ranię, że nie potrafię obdarzyć cię tym samym uczuciem co jego. Oszukałam cię. Dobrze wiesz, że gdyby zadzwonił do mnie wczoraj i powiedział mi, że chce ze mną być, bez mrugnięcia okiem rzuciłabym cię i poleciała do niego. Nie zasługuję na twoją miłość, Harry. Znajdź kogoś, kto jest ciebie wart.



Już miałam odchodzić, kiedy ręka bruneta zacisnęła się na moim nadgarstku.
- Dobrze wiem, że darzysz Zayna głębokim uczuciem. Chcę tylko wiedzieć, czy kiedy mówiłaś mi, że mnie kochasz, kłamałaś?
- Nie, Harry. Kocham cię. Tylko między mną a Zaynem istnieje coś głębszego, coś, co nie może się równać z naszym uczuciem.
- Nie chcę z ciebie rezygnować, ale nie chcę też być oszukiwany. Powiedz mi, czy istnieje szansa na kontynuowanie naszego związku. Tylko proszę, nie oszukuj mnie.
Podeszłam bliżej niego, patrząc prosto w jego zielone, hipnotyzujące tęczówki. Złapałam jego dłoń i splotłam nasze palce, chcąc tym samym pokazać mu, że mi na nim zależy.
- Rozmawiałam dzisiaj z Zaynem. Oboje ustaliliśmy, że nie będziemy podejmować już żadnych prób powrotu do siebie. Poprosiłam go, żeby do mnie nie dzwonił. Opowiedziałam mu o naszej relacji, o tym, że cię kocham i cieszę się, że jesteś przy mnie. Jesteś wspaniałym facetem Harry. Naprawdę cieszę się, że cię spotkałam.
Loczek obdarzył mnie promiennym uśmiechem i przyciągnął do siebie. 



Wtuliłam się w jego ramiona, które chroniły mnie przed złem całego świata. Odniosłam wrażenie, że to jest moje idealne miejsce na ziemi, w ramionach mężczyzny, który kocha mnie bezgranicznie.

~*~
 Siedziałam w pustym mieszkaniu, ciągle oczekując na powrót Nathana. Odkąd udało nam się dostać do Nowego Jorku kilkanaście godzin temu, mężczyzna zniknął i wszelki słuch o nim zaginął.
Moi biologiczni dziadkowie okazali się być bardzo mili. Babcia co chwilę wciska mi coś do jedzenia, bo, jak twierdzi, jestem za chuda.
Jakoś nigdy nie miałam problemów z wagą. Jem ile chcę i co chcę, a ona ciągle pozostaje bez zmian.
Will niejednokrotnie mi tego zazdrościła. Zawsze, kiedy się odchudzała, ja na czacie internetowym jadłam przy niej jakąś pizzę z podwójnym serem czy duże opakowanie lodów czekoladowych.
Starałam się myśleć o czymś innym, ale ciągle do mojej głowy nawracały wspomnienia z Montevideo.
Nie mogę uwierzyć, że ktoś do mnie strzelał. Gdyby nie interwencja Nathana, już dawno bym nie żyła.
Chcąc odpędzić przerażającą wizję przedwczesnej śmierci, postanowiłam rozejrzeć się po mieszkaniu.
Było małe i skromne, ale za to bardzo przytulne.
Dziadkowie mieli wrócić za godzinę. Pojechali na jakąś działeczkę poza miasto.
To dobrze, że mają takie miejsce, do którego mogą uciec z tego miejskiego szumu. Z całą pewnością wpływa to korzystnie na ich zdrowie i samopoczucie. Nikt nie chciałby siedzieć całymi latami w tym hałaśliwym i zatrutym spalinami mieście.
Iss. Uspokój się.
W głębi mojej duszy ciągle czułam strach.
Bałam się, że zaraz wpadną ludzie Martiny i znowu zaczną do mnie strzelać, a wtedy już nikt mnie nie uratuję.
Zastygłam w bezruchu, kiedy usłyszałam chwytania za klamkę. Przełknęłam głośno ślinę i najciszej jak tylko potrafiłam, zaczęłam się kierować w stronę drzwi frontowych.
Po drodze wzięłam do ręki wazon, który stał na stoliczku w salonie.
Gdyby coś miało mi się stać, być może ten głupi, szklany przedmiot uratuje mi życie.
Ktoś poruszał się po mieszkaniu.
Doskonale słyszałam jak stare, hebanowe panele skrzypią pod naciskiem czyjegoś ciężarku.
Zaraz... a może to Nathan wrócił?
Przecież ten ktoś otworzył drzwi za pomocą klucza.
Iss. Wariujesz.
Swobodnie weszłam do przedpokoju i wtedy moje serce zamarło.
Szklany wazon spadł na podłogę, powodując nieprzyjemny hałas w całym mieszkaniu.
Podbiegłam do mężczyzny i zawiesiłam mu się na szyi.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

- Tak bardzo się o ciebie bałem, księżniczko.




~~~
No witam Was serdecznie w ten czwartkowy wieczór!
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. :3
Cieszę się z moich nowych czytelników! Wywołaliście ogrom uśmiechów na twarzy Loreny! ♥
Kolejny rozdział pojawi się na pewno 26 maja, bo to bardzo ważna dla mnie data :3
Także, trzymajcie się cieplutko i buziaki! ♥

P.S. A co do Will i Zayna...
Ankieta trwa. Wszystko może się zmienić. :p

8 komentarzy:

  1. W takim momencie?! Serio?! Rozdział zajebisty! A ta końcówka! Czyżby Nathan powiedział Liamowi gdzie jest Iss?! Jestem tak bardzo zadowolona z tego rozdziału że uśmiech nie schodzi mi z twarzy! Kocham cię! <3 Pozdrawiam :* Weronika Dereń

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, tak bardzo się cieszę, że ci się podoba! ♥
      Pozdrawiam serdecznie! :*

      Usuń
    2. To kiedy pojawi się rozdział?

      Usuń
    3. Napisałam powyżej, że 26 maja :)

      Usuń
  2. Wspaniały rozdział trgfrtgdfgfgt

    Jeju,Liam ją znalazł,albo raczej Nathan dał na nią namiary


    uwielbiam jak piszesz ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ♥
      Bardzo się cieszę, że rozdział Ci się spodobał. To dla mnie największa satysfakcja <3

      Usuń