czwartek, 29 maja 2014

Rozdział 15

"And I am feeling so small
It was over my head
I know nothing at all"

A Great Big Love - Say something

~*~

Buenos Aires, 16 lat wcześniej...

- Muszę się wydostać z tego gówna, Nathan. - szepnęła kobieta, opierając się plecami o szybę okna. - Ja mam dla kogo normalnie żyć. Urodziłam córkę, wyszłam za mąż... Nareszcie mam to, o czym tak długo marzyłam. Nie chcę tego zmarnować, rozumiesz?
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie będzie wcale łatwo? Twoje plany graniczą z cudem.
- Wiem, Nathan, wiem! Martina nie pozwoli mi tak łatwo odejść. Spełniałam jej głupie zachcianki, ale teraz zażądała ode mnie dużo więcej! Jej nie chodzi wcale o pieniądze Jamesa. Ona chce zniszczyć moje życie! Nie podoba jej się to, że jestem szczęśliwa...
- Hej, nie załamuj mi się tu! - krzyknąłem, podchodząc do niej. - Jesteś najtwardszą babką jaką znam.
Kobieta zaśmiała się, po czym delikatną dłonią zebrała łzę, która zdążyła wypłynąć na jej policzek. Wtuliła się w moje ramiona, mocno przyciskając swoje ciało do mojego.
- Cieszę się, że cię mam, braciszku. - powiedziawszy to, posłała mi swój piękny uśmiech, który mógłbym oglądać każdego dnia.



Miałem najwspanialszą siostrę na świecie. Jest mi tylko przykro, że jest uwięziona w takim czymś. Zasługuje na coś więcej. Na miłość, szczęście i normalne życie.
Nie skomentowałem w żaden sposób jej wypowiedzi, bo jestem raczej mało wylewny w uczuciach. Jedynie wolną ręką pogłaskałem ją po włosach i zapewniłem, że będzie dobrze i wszystko się ułoży.
Pomimo to, w głębi duszy myślałem inaczej...

~*~

Buenos Aires, 13 lat wcześniej

- Odłóż tą broń, kochana. - wysyczała Martina, patrząc na moją siostrę, która celowała w nią z pistoletu.



- Daj mi normalnie żyć, do cholery! Masz tak wielu ludzi, dlaczego uparłaś się akurat na mnie?! Co ja ci takiego zrobiłam?!
- Nie wykonałaś polecenia. Mam ci dalej tłumaczyć? Bo wydaje mi się, że nie pamiętasz już warunków naszej umowy. Ja każę - ty robisz. Czy to naprawdę takie skomplikowane?
- Mam pomysł! Zastrzelę cię, a wtedy wszyscy będziemy wolni! Czyż to nie wspaniały pomysł? - rzuciła ironicznie Elena, ciągle celując w stronę Argentynki.
- Nigdy nie będziecie wolni. Ja zawsze was znajdę. Jeżeli mnie zabijesz, ściągniesz jedynie nieszczęście na całą swoją rodzinę. Mój mąż zadba o to, by twój klan wyginął. Przeczesze całe twoje drzewo genealogiczne, zaczynając od twojego braciszka.
Na dźwięk mojego imienia Elena opuściła delikatnie broń, morderczym spojrzeniem wpatrując się w kobietę.



Nie zabiłaby jej. Nigdy nie wykonała żadnego morderstwa. Chciała ją jedynie nastraszyć.
- Daj mi stąd wyjść. Wtedy nic ci nie zrobię.
- Dobrze, uciekaj. - odparła ze spokojem brunetka. - Wszędzie cię znajdę.

~*~

Sydney, 13 lat wcześniej.

Byliśmy już do wszystkiego przygotowani. Mieliśmy spotkać się na lotnisku, po czym znaleźć nasz prywatny samolot i wylecieć do Stanów.
Elena miała małe opóźnienie. Napisała mi, że Isabella gorączkuje i nie może jej teraz zostawić samej. Mój "ukochany" szwagier był jeszcze w pracy i nie mógł przybyć do domu, żeby zająć się chorym dzieckiem.
Postępowanie Jamesa zaczynało mnie mocno irytować. Ostatnimi czasy ciągle siedzi w tej swojej firmie, a dla Eleny i Isabelli w ogóle nie ma czasu.
To już nie jest małe dziecko! Ma pięć lat. Doskonale odróżnia twarze i osoby, które przebywają w mieszkaniu.
Ciekawe, czy kiedykolwiek uda mi się z nią spotkać. Teraz znam ją jedynie ze zdjęć i opowiadań Eleny, ale wiem, że na pewno wyrośnie na wspaniałą kobietę, taką samą jak jej matka.
Prawdą jest, że Elena nie jest wzorem do naśladowania. Zrobiła w życiu wiele błędów. Jej największym jest przyjaźń z Martiną i wstąpienie do tego idiotycznego gangu. Ale teraz próbuje to wszystko naprawić. Chce to zakończyć i całkowicie poświęcić się rodzinie.
Nie miałem innego wyjścia, jak siedzieć i czekać, aż Evans wróci do domu.
Siedziałem w samochodzie z dobre cztery godziny, nim czarne porsche Jamesa pojawiło się przed bramą wjazdową. Miałem ochotę wyjść, wyciągnąć go siłą z samochodu i sprać na kwaśne jabłko.
Już pomińmy całą naszą misję. Ojciec dowiaduje się, że jego dziecko jest chore i nie wraca jak najszybciej do domu? Czy tylko ja zrobiłbym inaczej niż on?
Co prawda, mam dwadzieścia dwa lata i do zostania ojcem trochę czasu mi brakuje, ale i tak uważam, że Evans powinien bardziej przykładać się do swojej nowej roli.
Gdybym miał taką rodzinę jak on, spędzałbym z nimi każdą wolną chwilę.
Ujrzałem w oddali drobną sylwetkę Eleny.
Biegła do mojego samochodu, co chwilę oglądając się za siebie.
- Martina mnie namierzyła. - powiedziała, ciężko oddychając.



Momentalnie cały się spiąłem, zaciskając ręce mocniej na kierownicy.
- Dzwoniła do mnie z tysiąc razy, ale nie odbierałam. Całe szczęście, że nie wie nic o tobie.- kontynuowała, po czym zaczęła otwierać drzwi od pojazdu. - Pojedziemy na dwa samochody.
Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, kobieta zatrzasnęła drzwi i pobiegła po swojego srebrnego jaguara.
Chwilę później wyjechała nim z bramy, kierując się w stronę lotniska.
Jechałem zaraz za nią, aż dotarliśmy do centrum miasta.
Czekaliśmy na czerwonym świetle, a ja nie zauważyłem niczego podejrzanego. Żaden samochód nas nie śledził. Tego byłem pewien.
Kiedy zapaliło się zielone światło, oboje ruszyliśmy. Elena jechała przede mną, więc ja bez problemu mogłem patrolować wszystko, co było za moimi plecami.
Nie przewidziałem jedynie, że ktoś zaatakuje nas z boku.
Nagle w samochód Martiny uderzyła jakaś niebieska osobówka, przez co oba samochody zepchnęły się na prawą stronę drogi.
Wyleciałem z samochodu jak poparzony i podbiegłem do pojazdu brunetki. Żyła, ale była w naprawdę ciężkim stanie...
Byłem w szoku, że utrzymywała świadomość. Osobówka uderzyła w nią od strony kierowcy, miażdżąc lewą stronę pojazdu.
Elena była cała poharatana. Jej skóra zrobiła się blada i mokra od potu, spojrzenie gasło z każdą chwilą.
- Elena, nic ci nie jest? - To pytanie było głupie i w ogóle nie na miejscu, bo obrażenia brunetki były krytyczne. - Poczekaj chwilę, zaraz zadzwonię na pogotowie..
- To nie ma sensu, Nathan. - szepnęła bardzo cicho, spoglądając na mnie swoimi pięknymi, błękitnymi tęczówkami.- To wszystko jest zaplanowane. Daliśmy się podejść. Martina jest lepsza, niż myśleliśmy.



Kobieta zakaszlała kilka razy, po czym ułożyła głowę na kierownicy, najprawdopodobniej nie mogąc jej już dalej utrzymywać w normalnej pozycji.
- Zajmij się moją córką. Gdyby kiedykolwiek trafiła w ręce Martiny... Proszę, zrób wszystko, aby ta kobieta jej nie skrzywdziła.. Boże, skazałam swoje dziecko na takie cierpienie... Co ze mnie za matka...
- Przestań. Jesteś wspaniałą matką i jeszcze nie raz będziesz czytać Isabelli bajki na dobranoc, ale nie możesz się teraz poddać.
- Obiecasz mi to? - kobieta kompletnie zignorowała moją wypowiedź. - Obiecaj mi, że będziesz nad nią czuwał.
- Oczywiście, że będę siostrzyczką.
W tym momencie na twarz kobiety wdarł się delikatny uśmiech. Widziałem, jak jej tęczówki zaczynają blaknąć i tracić swój piękny blaski.



Bałem się jej dotknąć. Nie chciałem zrobić kobiecie dodatkowej krzywdy, ale widok umierającej brunetki łamał moje serce na pół. Elena wyciągnęła rękę w moim kierunku, dotykając mojego ramienia.
- Kocham cię braciszku. Pamiętaj o tym.
Po tych słowach jej dłoń delikatnie opadła na dół, oczy całkowicie zgasły, a moja dusza razem z nimi.
Obudziłem się, zalany zimnym potem.
Wydarzenia z przeszłości ciągną się za mną już od kilkunastu lat, a obrazy każdej nocy pojawiają się w moich snach.
Elena miała rację. Po tylu latach Martina postanowiła wrócić i zniszczyć to, co dla niej było najważniejsze...
Przetarłem mokrą od potu twarz, po czym wyszedłem na balkon.



Zimne powietrze przyprawiło mnie o dreszcze, a delikatny wiatr ukoił moje skołatane nerwy.
Gdybym wtedy coś zrobił, ona ciągle by żyła...
Nigdy sobie tego nie wybaczę.

~*~

Leżałam wtulona w ramiona bruneta, ale nie mogłam zmrużyć oka. Ciągle myślałam o mojej mamie.
Przypominałam sobie ten dzień, kiedy widziałam ją po raz ostatni.
Byłam wtedy chora. Kobieta otoczyła mnie opieką, grała ze mną w gry i czytała mi bajki.
Nic nie skazywało na to, że za kilka godzin będzie już nie żyć.
Była wspaniała. Pomimo tego, że znałam ją zaledwie pięć lat, wiem, że spełniałaby swoją rolę perfekcyjnie.
Skoro potrafiłam wybaczyć mamie, że naraziła mnie na takie niebezpieczeństwo, muszę to samo zrobić z tatą.
Popełnili podobne błędy, ale jak już wcześniej wspominałam, każdy je popełnia.
Teraz tylko muszą je naprawić.

~~~~
Laptop wrócił wcześniej <3
Jaram się :D
Zrobiłam taki mały powrót do przeszłości, trochę rozbudowując postać Nathana. 
Mam nadzieję, że wam się spodoba :)
(Już myślę o początku drugiej serii, a jeszcze nie skończyłam pierwszej. Och, Lorena... ;_;)
Pozdrawiam cieplutko ♥

środa, 21 maja 2014

Rozdział 14

~*~

- Co ty tutaj robisz? - wyszeptałam prosto w jego usta, ciągle patrząc w hipnotyzujące, brązowe tęczówki.
Te kilka dni bez Liama uświadomiły mi, jak ważną rolę odgrywa on w moim życiu. Cieszę się, że nie rozstaliśmy się na dobre po tym całym incydencie w Londynie. Może muszę jednak podziękować Evie za porwanie? Oczywiście, to było ironiczne, ale z drugiej strony, dzięki niej wciąż jestem z miłością mojego życia.
Po chwili usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Tak bardzo skupiłam się na brunecie, że kompletnie zignorowałam całe otoczenie.
- Tylko grzecznie mi tutaj, dzieciaczki. - powiedział Nathan, wieszając swoją czarną, skórzaną kurtkę na drewnianym wieszaku. - Jako, że jestem starszy, daję wam szlaban na wychodzenie z domu. Choćby nie wiem co się wydarzyło, nie wolno wam stąd wyjść, a tobie to już w szczególności. - tutaj spojrzał na mnie wyczekująco, a ja lekko kiwnęłam głową.
- Ty go tutaj sprowadziłeś? - Odpowiedź była raczej oczywista, ale w tamtym momencie nie myślałam racjonalnie. Postać Liama w pomieszczeniu nieźle mnie dezorientowała.
- Tak wyszło. - rzucił krótko i posłał mi delikatny uśmiech.
Ruszyłam pędem w jego kierunku i rzuciłam mu się na szyję.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
Mężczyzna zastygł na chwilę w bezruchu, pewnie odzwyczajony od takich czułych gestów. Po chwili jego ramiona oplotły mnie w talii i usłyszałam cichutki śmiech, wydobywający się z jego ust.
- Nie masz za co dziękować, słoneczko. - powiedział, odsuwając się ode mnie. - Chciałem powiedzieć Isabello. - szybko się poprawił, zapewne przypominając sobie wydarzenia z Argentyny.
- Już mi nie przeszkadza, że tak na mnie mówisz, a wręcz przeciwnie, bardzo mi się to podoba.
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem i ruszył w kierunku kuchni.
Stał się dla mnie bardziej otwarty... Może on wcale nie jest złym człowiekiem?
Każdy popełnia błędy. Trzeba jedynie umieć wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski.
- Mów, co w Londynie. - zażądałam, ciągnąc Liama w stronę moje tymczasowego pokoju.
- Daj mi się nacieszyć twoją obecnością, księżniczko! Omal nie umarłem ze strachu, kiedy cię wtedy porwali. Kompletnie nie potrafiłem sobie z niczym poradzić, nie mogłem skupić się na pracy, chłopacy się na mnie wściekali.
- Jak ty się tutaj w ogóle znalazłeś?
- Kiedy dostałem od ciebie tego sms'a, pobiegłem prosto na policję. Niestety, okazało się, że numer z którego pisałaś był już nieaktywny. Strasznie załamała mnie ta wiadomość i zdołowany wróciłem do mieszkania. Wtedy zadzwonił do mnie Nathan. Streścił mi całą sytuację i prosił, żebym nie szedł na policję, bo może stać ci się krzywda. Wtedy też ustaliliśmy, że będę mógł tutaj przyjechać i cię zobaczyć.
- Strzelali do mnie, Liam. - wyszeptałam i poczułam, jak pod moimi powiekami gromadzą się łzy. - Chcieli mnie zabić, rozumiesz?
- Tak strasznie mi przykro, księżniczko. - mężczyzna przyciągnął mnie do siebie, otulając swoimi bezpiecznymi ramionami.
- Kiedy uświadomiłam sobie, że mogą mnie zabić... Najbardziej bałam się tego, że już nigdy cię nie zobaczę. To była najgorsza wizja mojej śmierci.
Mężczyzna w odpowiedzi jedynie mocniej mnie do siebie przytulił i delikatnie kołysał w swoich ramionach.
Chyba powoli zaczynałam odpływać, przytłoczona ostatnimi wydarzeniami, wdychając zapach perfum mężczyzny, który jest dla mnie całym światem.

~*~

Kiedy Iss zasnęła, delikatnie ułożyłem ją na kanapie, przykryłem kocem i jak najciszej opuściłem jej sypialnię.
- Co zamierzasz dalej zrobić? - zapytałem mężczyznę, kiedy wszedłem do pomieszczenia.
Nathan siedział z kubkiem kawy w ręce, spoglądając na krajobraz za oknem.
Panorama Nowego Jorku bez wątpienia była jedną z najpiękniejszych na świcie, ale chyba nie chciałbym mieszkać w tym mieście dłużej, niż kilka tygodni.
- Nie mam pojęcie. Martina tak łatwo nam nie odpuści, a nie mogę po prostu iść na policję i ją wydać, bo na nic by się to nie zdało. Ta kobieta ma żelazne alibi. Wciśnie komuś w kieszeń ze sto tysięcy dolarów i tyle. Wtedy do więzienia pójdę ja, za uprowadzenie Isabelli, a Martina będzie mogła ją spokojnie załatwić.
- Dlaczego Martina nie zażąda okupu? Mówiłeś mi przecież, że Evans nie wypłacił jej należytej gotówki.
- No bo nie wypłacił. - powiedział mężczyzna, odkładając kubek na szafkę. - Tylko, że to był jedynie pretekst do jej porwania.
- Nie rozumiem. - stwierdziłem zgodnie z prawdą, intensywnie wpatrując się w bruneta.
- Mówiłem ci, że Martina i Elena się przyjaźniły. - przytaknąłem twierdząco głową. - Martinie nie zależy na pieniądzach. Ma ich naprawdę wiele. Nie potrzebuję dodatkowego miliona, bo taka suma nie robi na niej żadnego wrażenia. Ona chcę zrobić to samo, co z Eleną.
- O czym ty mówisz? - Co raz bardziej martwiłem się o Iss. Chyba ta sprawa jest bardziej skomplikowana, niż mi się wydawało.
- To Martina zabiła Elenę. Może nie zginęła ona bezpośrednio z jej ręki, ale na pewno z jej inicjatywy.
Nie mogłem w to uwierzyć. Ta kobieta jest jakąś psychopatką!
Gdyby w tym momencie James Evans dowiedział się, że kobieta, którą kocha, zabiła jego żonę i chcę zrobić to samą z jego ukochaną córką, nigdy by w to nie uwierzył.
Nathan naprawdę jest w okropnej sytuacji. Sam zapewne ma na koncie wiele wybryków związanych z udzielaniem się w gangu, a dodatkowo będzie oskarżony o uprowadzenie i przetrzymywanie Isabelli, natomiast Martina jest czystą kartą. Nikt, niczego jej nie udowodni. Nathan pójdzie do więzienia, a kobieta będzie wtedy mogła dokończyć swój niecny plan.
Ta sytuacja z dnia na dzień robi się coraz gorsza...
- Martina zabiła mamę? - usłyszałem za swoimi plecami, po czym gwałtownie obróciłem się w stronę drzwi.
Stała w nich Iss, blada jak ściana, podtrzymując się framugi.
Nie miała tego usłyszeć... Jak mogliśmy jej nie zauważyć?!
Podbiegłem do niej, po czym złapałem ją za ramiona, bo bałem się, że zaraz upadnie nieprzytomna na podłogę.
- Wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku, Liam. Całe moje życie to jedno, wielkie nieporozumienie...

~*~

Weszłam do pomieszczenia, po czym zapaliłam światło w przedpokoju. Jamesa najwyraźniej nie było, bo w domu panowała kompletna ciemność i cisza.
Wyciągnęłam swój telefon, po raz kolejny wybierając numer do Nathana.
Jeżeli ten facet nie zmądrzeje, to będę musiała go sprzątnąć razem z tą gówniarą.
Wiedziałam, że prędzej czy później się zbuntuję. Ciągle miał mi za złe, że zabiłam jego siostrę.
Nie chciałam tego robić, ale Elena nie zrobiła mi innego wyjścia. Szantażowała mnie i nie chciała wykonać należytego jej zadania.
Takie są prawa życia. Przetrwają jedynie najsilniejsi.
- Odbierz ten cholerny telefon, kretynie. - warknęłam cicho, kierując się w stronę salonu. Kiedy zapaliłam światło, ujrzałam Jamesa, siedzącego na kanapie.
Telefon omal nie wypadł mi z ręki, kiedy próbowałam szybko zakończyć połączenie.
Mężczyzna nawet na mnie nie spojrzał. Odkąd ta gówniara stąd zniknęła, jakby całe życie z niego uszło.
- Nie wiedziałam, że jesteś w domu.
Mężczyzna nawet nie raczył mi nic powiedzieć. Ciągle siedział i gapił się w zdjęcie swojej ukochanej córeczki.
Podeszłam bliżej niego, po czym położyłam ku dłoń na ramieniu. Wtedy w końcu uraczył mnie swoim spojrzeniem.
- Nie możesz się tak zadręczać kochanie. Policja na pewno niedługo ją znajdzie.
Miałam już dość grania tej czułej i troskliwej kobiety. Niech moi ludzie wreszcie znajda tamtą dwójkę i będę mogła wrócić do swoich interesów.
- Dziękuję, że przy mnie jesteś, Martina. Bez ciebie nie dałbym sobie rady...
- Jestem tu i zawsze będę. - Po tych słowach przytuliłam się do niego, kładąc głowę na jego klatce piersiowej.
Na kominku stało zdjęcie Eleny. Uśmiechnęłam się szyderczo pod nosem z satysfakcją wymalowaną na twarzy.

Widzisz? Mam to wszystko, o czym tak długo marzyłaś i zaraz to rozbiję na miliony kawałków.

~~~
Wiem, miał pojawić się 26, ale okazuje się, że od jutra nie będę miała laptopa, aż do końca maja. ;c
Na wasze komentarze będę odpisywać z telefonu komórkowego. :)
Pozdrawiam cieplutko! <3

czwartek, 15 maja 2014

Rozdział 13


~*~

W Montevideo byliśmy dopiero wieczorem, a do odlotu samolotu zostało nam jeszcze kilkanaście godzin.
Nathan zameldował nas w jakimś podmiejskim hotelu, chcąc tym samym uniknąć wielu par oczu, które mogłaby mnie rozpoznać.
Nasz pokój mieścił się na drugim piętrze. Nie było to nic oszałamiającego. Zwykły, szary pokój, w tanim, zaniedbanym hotelu.
W pomieszczeniu stało jedno łóżko. Trochę niekomfortowa sytuacja. Nathan będzie zmuszony spać na podłodze.
No, chyba, że będę to ja, ale wydaję mi się, że wygram tą nierówną bitwę i moje miejsce do spania spocznie na wygodnym materacu.
- Jak jesteś głodna, to mów. Zamówię coś.
- Zamów cokolwiek! - krzyknęłam podczas rozczesywania włosów w łazience.
Przez ciągłą podróż samochodem strasznie się potargały. Jednak, pomimo wszystko, bardzo się cieszę, że brunet nie zastosował się do polecenia Martiny i nie ściął moich długich włosów. Zapuszczałam jej od dzieciństwa. Nie chcę teraz tego zmarnować.
Nathan chwilę rozmawiał z obsługą hotelową, po czym ruszył w kierunku łazienki i praktycznie mnie z niej siłą wystawił.
Zrezygnowana rozłożyłam się na, jak się okazało, niewygodnej kanapie i włączyłam telewizor.
Przelatywałam z kanałami, chcąc natrafić na jakikolwiek w języku angielskim. W ogóle nie rozumiałam hiszpańskiego. Naprawdę dziwny język, a ponoć najłatwiejszy na świecie.
Dla mnie wszystkie słowa brzmią tak samo, a okazuje się, że każe ma inne znaczenie. Zabawne, czyż nie?
Nagle ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Zapewne ktoś z obsługi hotelowej przyniósł nam nasze jedzenie.
Otworzyłam drzwi i ujrzałam przystojnego, wysokiego mulata o czekoladowych tęczówkach.
- Buenos tarde! Zamawiali państwo kolację?
- Tak, tak. Proszę wchodzić. Zaraz zawołam... kolegę.
Nathan mówił mi, że pod żadnym pozorem mam nie zdradzać naszych imion i relacji, jakie między nami panują.
Podeszłam do drewnianych drzwi i zapukałam w nie dwa razy.
- Jedzenie!
W tym samym momencie brunet otworzył drzwi. Musiał rozmawiać przez telefon, bo był w tych samych ubraniach, co wcześniej, więc wzięcie prysznicu odpadało.
- Tak, już ... - urwał w połowie, spoglądając na mężczyznę, po czym gwałtownie złapał mnie w pasie i wciągnął do łazienki, zatrzaskując drzwi na klucz.
Przerzucił mnie w jeden z kątów, gorączkowo przyciskając moje ciało do swojego.
- Co ty wyrabiasz, przecież... - nie zdążyłam dokończyć, bo kiedy przez drzwi przeleciał metalowy pocisk, strach całkowicie mnie sparaliżował.
- No, wychodź Nathan, bo zrobię z was ser emmentaler!
Nie wiedziałam, co mam robić. Cała się trzęsłam, a moje serce biło w zdecydowanie zbyt szybkim tempie.
Nathan powoli wstał, po czym krzesłem dodatkowo zabarykadował drzwi.
Otworzył okno, rozejrzał się chwilę i wrócił po mnie. Wziął moje trzęsące się ciało na ręce, pokazując jedynie palcem, że mam być cicho i ruszył w kierunku okna.
Kiedy usłyszałam kolejny pocisk, miałam ochotę krzyknąć, ale najwyraźniej Nathan to przewidział, bo w porę zatkał mi usta dłonią.
Wyszliśmy przez okno na nierówny dach, po czym zaczęliśmy podążać ku jego krawędzi.
On chyba zwariował. Chciał skakać z wysokości drugiego piętra?!
Postawił mnie na nierównej nawierzchni, po czym poszedł dalej.
Moje serce zamarło, kiedy zobaczyłam, jak brunet osuwa się z dachu.
Zamknęłam oczy, przygotowując się na charakterystyczny dźwięk łamanych kości, ale zamiast tego usłyszałam zupełnie co innego. Powoli zbliżałam się do krawędzi i niechętnie spojrzałam w dół.
Nathan patrzył na mnie wyczekująco, wyciągając ręce w moim kierunku.
Okazało się, że na dole stoi kosz z wypchanymi workami na śmieci.
Uwierzcie, że nigdy bym stamtąd nie zeskoczyła, gdybym nie została zmuszona przez sytuację.
Chwilę później oboje wsiedliśmy do jego, zamaskowanego za hotelem, kabrioleta i jak najszybciej odjechaliśmy z oblężonego przez nieznajomego mężczyznę terenu.
Nathan co chwilę zerkał w lusterka wsteczne, chcąc zapewne upewnić się, że nikt nas nie śledzi.
Zgubiliśmy srebrnego jaguara na argentyńskich numerach rejestracyjnych dopiero po kilkunastu minutach, natomiast po godzinie jazdy po najdziwniejszych zakamarkach, zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej.
Byłam cała roztrzęsiona. Nie mogłam utrzymać kubka z kawą, którą dostałam od Nathana.
- Kto to był? - zapytałam drżącym głosem, spoglądając na bruneta.
- To Ivan. Jeden z ludzi Martiny.
Trzęsłam się jak galaretka. Nie potrafiłam zapanować nad emocjami. To była zupełnie nowa sytuacja. Nie byłam przygotowana na coś takiego!
- Słońce, spokojnie, już jesteś bezpieczna. - Brunet chciał trochę mnie uspokoić, ale to na nic się nie zdało.
Zabierzcie mnie stąd. Jak najdalej.

~*~

- Przecież nie kochasz Harrego tak, jak mnie i oboje o tym wiemy. - szepnąłem, patrząc prosto w jej czekoladowe tęczówki. Po raz kolejny się pokłóciliśmy i po raz kolejny próbowałem to naprawić.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy nie obdarzę Hazzy tym samym uczuciem, co ciebie. Zawsze będziesz dla mnie najważniejszy. Jesteś moją pierwszą i prawdziwą miłością. Takie uczucie nigdy nie gaśnie, a kiedy myślisz, że wszystko przeszło, ono powraca. Tylko, wiesz co? Wolę zostać z Harrym, osobą, która codziennie pokazuje mi, że jej zależy i będzie przy mnie zawsze, kiedy będę tego potrzebowała. To cię właśnie różni od niego, Zayn. On nigdy nie pozwoliłby mnie skrzywdzić, a ty robisz to codziennie.
- Will... Proszę cię, przemyśl to. - przerwałem jej, bo dobrze wiedziałem, do czego zmierza.
- Bardzo długo nad tym myślałam, Zayn. Kocham cię, ale nie zamierzam już dłużej czekać. Skoro nie potrafiłeś wybrać pomiędzy mną a Perrie, to po prostu ułatwię ci to zadanie. Postaraj się o mnie zapomnieć i nie dzwoń już więcej do mnie. - Nigdy nie chciałem usłyszeć tych słów. Nie mogłem ich zaakceptować. Nie chciałem tego zrobić. Świadomość, że Will postanowiła mnie zostawić i ułożyć sobie życie z Harrym uderzyła teraz we mnie z ogromną siłą. W głębi duszy poczułem smutek i żal.
Kobieta spojrzała na mnie po raz ostatni, swoimi pięknymi, brązowymi tęczówkami.
- Następnym razem nie obiecuj czegoś, czego nie jesteś w stanie spełnić, Zayn. - wyszeptała, a po jej policzku stoczyła się jedna, samotna łza.



Po raz kolejny ją zraniłem, a przecież obiecałem sobie, że już nigdy tego nie zrobię. Dlaczego niszczę ludzi, których kocham? Dlaczego nie potrafię ułożyć sobie szczęśliwego i normalnego życia?
Kiedy patrzyłem na odchodzącą brunetkę, coś sobie wreszcie uświadomiłem.
Dobrze zrobiłem, pozwalając jej odejść.
Przy mnie nigdy nie byłaby szczęśliwa. Harry da jej to, czego ja nie potrafię.

~*~

Emocje wzięły górę. Nie mogłam powstrzymać łez, które już od dawna zbierały się pod moimi powiekami. Trzęsłam się jak galaretka, pomimo tego, że na dworze było dosyć ciepło.
- Will? - zamarłam, kiedy usłyszałam za sobą głos Harrego. Niepewnie odwróciłam się w jego stronę, napotykając czujne i zatroskane spojrzenie bruneta. - Co się stało?
- Przepraszam Harry. - szepnęłam, zbliżając się do niego. - Przepraszam, że cię tak bardzo ranię, że nie potrafię obdarzyć cię tym samym uczuciem co jego. Oszukałam cię. Dobrze wiesz, że gdyby zadzwonił do mnie wczoraj i powiedział mi, że chce ze mną być, bez mrugnięcia okiem rzuciłabym cię i poleciała do niego. Nie zasługuję na twoją miłość, Harry. Znajdź kogoś, kto jest ciebie wart.



Już miałam odchodzić, kiedy ręka bruneta zacisnęła się na moim nadgarstku.
- Dobrze wiem, że darzysz Zayna głębokim uczuciem. Chcę tylko wiedzieć, czy kiedy mówiłaś mi, że mnie kochasz, kłamałaś?
- Nie, Harry. Kocham cię. Tylko między mną a Zaynem istnieje coś głębszego, coś, co nie może się równać z naszym uczuciem.
- Nie chcę z ciebie rezygnować, ale nie chcę też być oszukiwany. Powiedz mi, czy istnieje szansa na kontynuowanie naszego związku. Tylko proszę, nie oszukuj mnie.
Podeszłam bliżej niego, patrząc prosto w jego zielone, hipnotyzujące tęczówki. Złapałam jego dłoń i splotłam nasze palce, chcąc tym samym pokazać mu, że mi na nim zależy.
- Rozmawiałam dzisiaj z Zaynem. Oboje ustaliliśmy, że nie będziemy podejmować już żadnych prób powrotu do siebie. Poprosiłam go, żeby do mnie nie dzwonił. Opowiedziałam mu o naszej relacji, o tym, że cię kocham i cieszę się, że jesteś przy mnie. Jesteś wspaniałym facetem Harry. Naprawdę cieszę się, że cię spotkałam.
Loczek obdarzył mnie promiennym uśmiechem i przyciągnął do siebie. 



Wtuliłam się w jego ramiona, które chroniły mnie przed złem całego świata. Odniosłam wrażenie, że to jest moje idealne miejsce na ziemi, w ramionach mężczyzny, który kocha mnie bezgranicznie.

~*~
 Siedziałam w pustym mieszkaniu, ciągle oczekując na powrót Nathana. Odkąd udało nam się dostać do Nowego Jorku kilkanaście godzin temu, mężczyzna zniknął i wszelki słuch o nim zaginął.
Moi biologiczni dziadkowie okazali się być bardzo mili. Babcia co chwilę wciska mi coś do jedzenia, bo, jak twierdzi, jestem za chuda.
Jakoś nigdy nie miałam problemów z wagą. Jem ile chcę i co chcę, a ona ciągle pozostaje bez zmian.
Will niejednokrotnie mi tego zazdrościła. Zawsze, kiedy się odchudzała, ja na czacie internetowym jadłam przy niej jakąś pizzę z podwójnym serem czy duże opakowanie lodów czekoladowych.
Starałam się myśleć o czymś innym, ale ciągle do mojej głowy nawracały wspomnienia z Montevideo.
Nie mogę uwierzyć, że ktoś do mnie strzelał. Gdyby nie interwencja Nathana, już dawno bym nie żyła.
Chcąc odpędzić przerażającą wizję przedwczesnej śmierci, postanowiłam rozejrzeć się po mieszkaniu.
Było małe i skromne, ale za to bardzo przytulne.
Dziadkowie mieli wrócić za godzinę. Pojechali na jakąś działeczkę poza miasto.
To dobrze, że mają takie miejsce, do którego mogą uciec z tego miejskiego szumu. Z całą pewnością wpływa to korzystnie na ich zdrowie i samopoczucie. Nikt nie chciałby siedzieć całymi latami w tym hałaśliwym i zatrutym spalinami mieście.
Iss. Uspokój się.
W głębi mojej duszy ciągle czułam strach.
Bałam się, że zaraz wpadną ludzie Martiny i znowu zaczną do mnie strzelać, a wtedy już nikt mnie nie uratuję.
Zastygłam w bezruchu, kiedy usłyszałam chwytania za klamkę. Przełknęłam głośno ślinę i najciszej jak tylko potrafiłam, zaczęłam się kierować w stronę drzwi frontowych.
Po drodze wzięłam do ręki wazon, który stał na stoliczku w salonie.
Gdyby coś miało mi się stać, być może ten głupi, szklany przedmiot uratuje mi życie.
Ktoś poruszał się po mieszkaniu.
Doskonale słyszałam jak stare, hebanowe panele skrzypią pod naciskiem czyjegoś ciężarku.
Zaraz... a może to Nathan wrócił?
Przecież ten ktoś otworzył drzwi za pomocą klucza.
Iss. Wariujesz.
Swobodnie weszłam do przedpokoju i wtedy moje serce zamarło.
Szklany wazon spadł na podłogę, powodując nieprzyjemny hałas w całym mieszkaniu.
Podbiegłam do mężczyzny i zawiesiłam mu się na szyi.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

- Tak bardzo się o ciebie bałem, księżniczko.




~~~
No witam Was serdecznie w ten czwartkowy wieczór!
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. :3
Cieszę się z moich nowych czytelników! Wywołaliście ogrom uśmiechów na twarzy Loreny! ♥
Kolejny rozdział pojawi się na pewno 26 maja, bo to bardzo ważna dla mnie data :3
Także, trzymajcie się cieplutko i buziaki! ♥

P.S. A co do Will i Zayna...
Ankieta trwa. Wszystko może się zmienić. :p

niedziela, 11 maja 2014

Rozdział 12

Lately I’ve been going crazy
So I’m coming back 
I am coming back

One Direction - Back for you

~*~

- Daleko jeszcze? - mruknęłam, spoglądając w stronę bruneta.
Jechaliśmy już tak przez kilka godzin. Krajobraz za oknem praktycznie w ogóle się nie zmieniał, a ludzi mijaliśmy co kilkanaście kilometrów. W Argentynie mieszkańców spotyka się jedynie w wielkich miastach, bo reszta jest pochłonięta wiejskim życiem.
- Jeszcze kilka godzin.
Westchnęłam głośno, z rezygnacją opadając na siedzenie. Czułam się przy nim swobodniej, niż wcześniej. Ciągle nie mogłam przywyknąć do tego, że jesteśmy rodziną. To było takie dziwne.
- Czyli jesteś też bratem ciotki Simony?
- Nie. To trochę bardziej skomplikowane.
- To znaczy?
Mężczyzna głośno westchnął, po czym mocniej docisnął pedał gazu. Instynktownie złapałam się podłokietnika, a moje serce podskoczyło do stu uderzeń na minutę.
- Twoja matka była adoptowana. I nie była świętą.
Przez chwilę zatopiłam się we własnym świecie, próbując przyswoić nowe informacje.
Jeszcze rano dziękowałam Bogu za moją rodzinę, a teraz okazało się, że wcale do niej nie należę.
Dlaczego moje życie jest takie skomplikowane?
Miałam wszystko. Kochającego ojca, wspaniałą ciotkę, wierną przyjaciółkę i czułego chłopaka, a teraz?
Nie mam nic.
- Co masz na myśli, mówiąc, że nie była świętą?
- Elena była... pionkiem Martiny. Przyjaźniły się, jeżeli takie kobiety jak one mogą się w ogóle przyjaźnić.
Przyrzekam, że o mało co nie zeszłam na zawał.
Chcę się obudzić z tego okropnego koszmaru, wrócić do Londynu, wybaczyć Liamowi i schować się w jego bezpiecznych ramionach...
- Nic już nie rozumiem.
- Elena spotkała Martinę w Australii. Nie wiedziała, kim jest i czym się zajmuje. Dopiero po jakimś czasie Martina włączyła ją do swojego "interesu". Twoja matka robiła dla niej lewe przekręty i takie tam, podobne rzeczy. W końcu Martina zażądała, by Elena okradła twoje ojca. Wtedy ta postanowiła odjeść z gangu. Próbowała przekonać Jamesa do wyprowadzki z kraju, ale jego firma okazała się być ważniejsza i nie zgodził się. Chroniłem Elenę jak tylko mogłem. Tego dnia, kiedy zginęła... umówiliśmy się na lotnisku. Mieliśmy razem polecieć do Miami i zacząć nowe życie. Chciała zabrać cię ze sobą, ale całe szczęście przekonałem ją, że odbierzemy cię później. Kiedy dowiedziałem się, że zginęła... załamałem się. Straciłem wtedy ostatnią osobę, której na mnie zależało.
Kiedy dotarło do mnie, że mogłaby już nie żyć od 12 lat, przebiegł mnie nieprzyjemny dreszcz. Nigdy nie poznałabym miłości moje życia, nigdy nie spotkałabym moje wuja...
Boże. Moja matka była przestępcą.
Kobieta, która była moim autorytetem okazała się być zwykłą złodziejką...
Za dużo. Tego wszystkiego jest już za dużo! Ja naprawdę zaraz wyląduję w zakładzie psychiatrycznym.
Nie udało mi się powstrzymać łez, które zebrały się pod moimi powiekami. Odwróciłam głowę w prawo, bo nie chciałam, aby mężczyzna widział moje łzy.
Jeżeli uda mi się wrócić, zamieszkam z Liamem. Jest jedyną osobą, której mogę teraz spojrzeć w oczy.
- Powiesz mi, dokąd właściwie zmierzamy? - wyszeptałam cicho, opierając swoją głowę o zagłówek. Chcę już dotrzeć do jakiegoś hotelu, wskoczyć do łóżka, zakryć się kołdrą i schować przed całym światem.
- Teraz zmierzamy do Montevideo, a stamtąd do Nowego Jorku.
- Dlaczego akurat tam?
- Bo tam jest moja rodzina.

Rodzina? No tak. Przecież nawet on ma jakieś korzenie. 

~~  
Może się myliłem?
Może Will rzeczywiście kocha Harrego?
Siedziałem tak już od kilkudziesięciu minut, głęboko się nad tym zastanawiając.
Miałem w ręku najnowszy magazyn plotkarski z Harrym i Will na okładce.


Dziewczyna wyglądała na szczęśliwą. Czyżby opanowała swoją rolę do perfekcji, czy to ja nie mogę pogodzić się z faktem, że jest z kimś innym?
Nie mogę znieść myśli, że on ją dotyka...
Kiedy spotykam się z Harrym, mam ochotę dać mu w twarz. Wiem, że przecież on nie jest niczemu winny, ale mimo wszystko mam do niego żal.
Wziąłem do ręki telefon i wykręciłem numer do brunetki. Już zacząłem tracić nadzieję, że odbierze, kiedy usłyszałem jej głos po drugiej stronie aparatu.
- Czego chcesz?
Na początku nie wiedziałem, co mam jej właściwie powiedzieć. Bez wątpienia ciągle była na mnie zła, ale przecież odebrała. Gdyby naprawdę nie chciała ze mną rozmawiać, nie zrobiłaby tego.
- Przepraszam...
- Zayn, kiedy się w końcu nauczysz, że jedno, głupie przepraszam wszystkiego nie odwróci?
- Spotkaj się ze mną. Proszę.
Kobieta uległa mi dopiero po kilkunastu minutach. Ustaliliśmy, że spotkamy się tam, gdzie się poznaliśmy. Koło London Eye..
- Kochanie, dokąd idziesz? - usłyszałem głos Perrie, kiedy zakładałem kurtkę.
- Zaraz wrócę. Niall ma jakiś problem z samochodem. Chciał, żebym pojechał mu pomóc.
- Mój bohater. - powiedziawszy to, podeszła do mnie i delikatnie mnie pocałowała. - Wracaj szybko.
Opuściłem mieszkanie z wyrzutami sumienia. Pierwszy raz w życiu ją okłamałem... Najgorsze jest to, że kiedy całowałem się z Perrie, przed oczami ciągle miałem Will.
Wsiadłem do mojego czarnego jaguara i opuściłem parking mieszkania.
Już nie mogłem się doczekać, kiedy w końcu ją zobaczę...
Zaparkowałem na parkingu niedaleko miejsca naszego spotkania i zapaliłem jeszcze papierosa, żeby się trochę rozluźnić. Już dawno miałem rzucić te używki, ale jakoś nigdy nie udawało mi się to na dłużej niż dwa tygodnie.
Wysiadłem z samochodu i ruszyłem w stronę miejsca naszego spotkania.
Kiedy ją ujrzałem, moje serce dostało niewyjaśnionych palpitacji.
- Czego chcesz, Zayn?
- Chciałem cię przeprosić. Poniosło mnie.
Kobieta głośno westchnęła, po czym zaczęła nerwowo zaciskać palce na swojej torebce.
- Jest mi przykro, że porównałeś mnie do zwykłej, puszczalskiej dziwki.
Moje serce stanęło, kiedy w jej oczach dostrzegłem łzy.
- Nie płacz, proszę. - przyciągnąłem ją do siebie, kurczowo ściskając jej drobne ciało. Nie chciałem, żeby przeze mnie płakała. Pragnąłem, żeby dzięki mnie na jej twarz wkradał się uśmiech.
Kobieta odsunęła się ode mnie i spojrzała mi głęboko w oczy. Chciała coś powiedzieć, ale zatrzymała się.
Między nami zapadła krępującą cisza. Musiałem powiedzieć jej całą prawdę. Teraz albo nigdy.
- Jesteś miłością mojego życia. - zacząłem, a wtedy jej brązowe tęczówki spojrzały na mnie z niedowierzaniem. - Nie potrafię przestać o tobie myśleć. Wtedy, kiedy powiedziałem ci te okropne rzeczy... byłem po prostu zazdrosny. Zazdrosny o to, że Harry cię dotyka, że cię całuje, że spędza z tobą swoje wolne chwile, że...
Kobieta podbiegła do mnie, przyciskając swoje usta do moich. Instynktownie przyciągnąłem ją bliżej siebie, a jedną rękę wplątałem w jej włosy.



Przy niej czułem się spełniony. Wiedziałem, że odnalazłem swoją drugą połówkę, a nią jest właśnie Will. Kochałem Perrie, ale nie mogłem tego porównać z uczuciem, które dzieliłem z brunetką.
- Kocham cię, tak bardzo cię kocham. - szepnęła w moją usta, kiedy już oderwaliśmy się od siebie. - Proszę, nie krzywdź mnie.



- Nie skrzywdzę, obiecuję. - Wcale nie byłem pewien słów, które wydobywały się z moich ust. Doskonale wiedziałem, że zaraz wrócę do domu, do Perrie i będę zachowywał się tak, jakby nic się nie stało.
Odwiozłem ją do domu, po czym wróciłem do siebie.
Cicho wszedłem do mieszkania, nie chcąc obudzić Perrie, ale okazało się, że brunetka siedzi w kuchni.
Niepewnie wszedłem do pomieszczenia. Kobieta siedziała przy stole i popijała herbatę.
- I jak Niall?
- Dobrze. Wymieniliśmy mu przebitą oponę i wrócił.
- To świetnie. Tylko, że Niall tutaj był i cię szukał.
Tego się nie spodziewałem. Zastygłem w bezruchu, nie wiedząc, co mam powiedzieć. Kobieta stanęła przede mną, patrząc prosto w moje brązowe tęczówki.
- Oczekuję szczerej odpowiedzi. Gdzie byłeś?
Nie mogłem wytrzymać jej spojrzenia. Spuściłem głowę na dół, po czym wypuściłem z płuc całe powietrze.
- Spotkałem się z Will.  
Nie mogłem spojrzeć w jej oczy. Było mi źle z tym, że nie byłem wobec niej szczery. Moje kłamstwo niechcący wyszło na jaw, raniąc blondynkę z podwójną siłą.



Usłyszałem jedynie pociągnięcie nosem, po czym blondynka opuściła pomieszczenie. Chciałem za nią iść, przytulić, poprawić nastrój, ale nie mogłem tego zrobić. Jestem teraz ostatnią osobą, z którą ona chce się widzieć.
Byłem wściekły na Liama, kiedy nie powiedział Isabelli prawdy. W myślach obwiniałem go za jej porwanie.
On przynajmniej nigdy jej nie zdradził.
Było dobrze, ale jak zwykle, wszystko musiało się spieprzyć.
Nie wiem co mam robić.
Chcę być z Will, ale nie mogę zostawić Perrie.
Które uczucie wygra?

~~~~
Zbyt często dodaję rozdziały? Trudno xd
Skończyłam właśnie oglądać Eurowizję i w sumie zaraz lecę spać.
Blog jest o Iss i Liamie a ja się o Will i Zaynie rozpisuję -.-
Obiecuję, że cały przyszły rozdział będzie jedynie o głównych bohaterach. :)
Pozdrawiam i życzę słodkich snów <3


5 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ

środa, 7 maja 2014

Rozdział 11

"Give a little time to me or burn this out
We'll play hide and seek to turn this around
And all I want is the taste that your lips allow..."

Ed Sheeran - Give me love


~*~

Los sobie ze mną pogrywa.
Okazuje się, że chyba wcale nie znam otaczających mnie ludzi.
Mój ojciec prowadzi nielegalne interesy, a moja matka ma jakiś związek z moim porywaczem.
Myślałam, że to Liam utrzymywał mnie w największym kłamstwie.
Okazuje się, że moja kochana rodzinka nie jest wcale lepsza.
Jeszcze na koniec powinno się okazać, że ten czub Nathan jest moim ojcem i już w ogóle mogłabym wylądować w jakimś zakładzie psychiatrycznym, a Liam przywoziłby mi owocki na widzenia co tydzień.
Nathan nie pojawił się już tamtego wieczoru w moim pokoju. Zjawił się dopiero rano, budząc mnie na śniadanie.
Nie chciałam naciskać na temat związany z moją matką, bo obawiałam się jego reakcji.
Mężczyzna praktycznie się nie odzywał, co doprowadzało mnie do szału. Nienawidzę ciszy. Wtedy uświadamiam sobie, jaka jestem samotna.
Mężczyzna postawił przede mną talerz z tostami, po czym opuścił pomieszczenie. Przegryzając kanapki, oglądałam wiadomości, które akurat leciały w telewizji. Oprócz argentyńskiej gospodarki i kilku informacji politycznych, był też temat o mnie.

Dwa dni temu, w Londynie, zaginęła siedemnastoletnia Isabella Evans. Policja podejrzewa, że dziewczyna mogła zostać uprowadzona. Za jej odnalezienie wyznaczono nagrodę w wysokości jednego miliona funtów. Poniżej zamieścimy jej zdjęcie. Jeżeli widziałeś ją w najbliższych godzinach, zadzwoń na numer naszej stacji telewizyjnej.






Kiedyś zastanawiałam się, ile jest warte moje życie. Los właśnie postanowił dać mi odpowiedz na nurtujące mnie pytanie.
Mam nadzieję, że moja rodzinka się jakoś trzyma.
Mówiąc "rodzinka" mam na myśli Will i ciotkę Simonę. Strasznie za nimi tęsknię.
Jeżeli uda mi się stąd uwolnić, wyprowadzę się od ojca i zamieszkam razem z nimi. Ciocia jest dla mnie niczym matka, która odeszła, kiedy byłam jeszcze mała.
Will traktuję jak starszą siostrę. Jest zawsze wtedy, kiedy jej potrzebuję i chętnie służy pomocą.
Mieć wokół siebie takich ludzi to prawdziwy skarb. Cieszę się, że los podarował mi te dwie, wspaniałe kobiety.
Nagle do pomieszczenia wbiegł Nathan. Mężczyzna był bardzo zdenerwowany.
- Na górę. Już!
Szybko wstałam z kanapy i pobiegłam na piętro. Przestraszyłam się go. Aż tak bardzo się gniewa za tamte idiotyczne zdjęcia?
Usłyszałam kroki na schodach. Bez wątpienia zza drzwi dobiegał kobiecy głos. Może mój porywacz ma żonę? Śmiesznie by wyszło.
Zamarłam, kiedy w pomieszczeniu pojawiła się Martina.
- Miałeś jej ściąć włosy, żeby nikt jej nie rozpoznał. - warknęła w kierunku bruneta, na co ten jedynie wzruszył ramionami.
- Wyglądam ci na fryzjera? - był bardzo zirytowany. Tylko nie wiedziałam, czy z powodu mojego czy jej towarzystwa.
- Kochanie, nie denerwuj się tak. Obiecuję, że jak tylko skończymy z tą gówniarą to pobędziemy trochę razem.
Mężczyzna jedynie coś mruknął w odpowiedzi i wyszedł z pomieszczenia.
Dlaczego zostawił mnie samą?
Przy nim czułam się ... bezpiecznie. Nie wiem dlaczego. Wyczuwałam, że nie zrobi mi niczego złego.
Wręcz przeciwnie. Jak do tej pory otaczał mnie opieką, niezbyt to okazując, ale jednak.
- Już dawno bym z tobą skończyła, ale Nathan mi nie pozwala. Powinnaś mu podziękować, bo uratował twoje marne życie. - nie śmiałam nawet spojrzeć w jej oczy. Gdy na nią patrzę, ciągle widzę ją i ojca, przytulających się w naszej kuchni. - Dzisiaj wracam do Londynu. Twój tatuś jest tak przejęty twoim zniknięciem. Muszę go trochę wesprzeć.
- Ty podła gnido. - rzuciłam w jej kierunku i wreszcie odważyłam się na nią spojrzeć.
Jej tęczówki momentalnie zmieniły się w ciemne i pełne chłodu.
- Jak mnie nazwałaś? - spytała, zbliżając się do mnie.
Przełknęłam głośno ślinę. Bałam się jej jak cholera, ale nie mogłam się już wycofać. Nie mogę jej pokazać, że jestem potulnym zwierzaczkiem.
- Nazwałam cię podłą gnidą. Padło ci na słuch? - Sama byłam zaskoczona moim nagłym przypływem odwagi. Mogłam przewidzieć, że to źle się skończy...
Kobieta podeszła do mnie i pociągnęła do pionu za włosy. - Ostatni raz mnie tak nazwałaś. - Po tych słowach rzuciła mną w przestrzeń, przez co wylądowałam na podłodze, przy okazji uderzając głową o kant szafki nocnej.
Nie dość, że mam w życiu ogromnego pecha, to jeszcze nie potrafię się obronić przed atakiem.
- Zostaw ją. - Nawet nie wiem, kiedy w pomieszczeniu pojawił się Nathan. Odciągnął Martinę, po czym oboje zeszli na dół. Nie wiem, ile go nie było. Minutę, może dwadzieścia.
Usłyszałam jak ponownie wbiega na górę. Tym razem wchodził sam.
- Nic ci nie jest? - zapytał, spoglądając na moją głowę. Chyba sobie coś rozcięłam. - Nie sądziłem, że się jej postawisz. Jednak masz coś z matki.
Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Czyli jednak się znali... Pytanie tylko, w jakich relacjach żyli?
- Znałeś moją mamę? - wyszeptałam, kiedy mężczyzna zaczął dezynfekować moją ranę. Czy przeciętni porywacze tak robią? Nie. Oni nie opatrują ran. Oni jedynie powiększają ich ilość.
Kim ty jesteś Nathanie i dlaczego tak się o mnie troszczysz?
- Może później ci powiem. Musimy jechać.
- Dokąd? - Nie miałam ochoty na podróże. Chciałam iść spać i zapomnieć o wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło.
- Przecież pytałem, czy lubisz podróże.
Z pomocą Nathana dostałam się do samochodu. Trochę bolała mnie głowa. Mężczyzna powiedział, że mam go informować o stanie mojego zdrowia. No, przecież do szpitala mnie nie zawiezie.
- Masz prawo do jednego sms'a. Tylko musisz mi go później pokazać. I nie rób niczego głupiego. Uwierz, że mogłaś trafić gorzej.
Mężczyzna podał mi czarnego Iphone, a ja zastanawiałam się, do kogo mogę napisać.
Do taty? Nie. Jestem wściekła za jego dziecinne zachowanie i totalną nieodpowiedzialność.
Liam. On najbardziej potrzebuje jakiejś informacji ode mnie. Na pewno się martwi. Wiem, ze tą wiadomością jedynie wybiję go z rytmu, ale tym samym dam mu do zrozumienia, że wszystko ze mną w porządku.
Napisałam krótką wiadomość. Później Nathan złamał kartę i wyrzucił gdzieś za okno.
Porywacz czy opiekun? Jak to z nim w końcu jest?
- Miałeś mi opowiedzieć o mojej mamie. - nabrałam powietrza w płuca i postanowiłam powiedzieć wszystko, co leży mi na sercu. - Czy wy... byliście kochankami?
Mężczyzna zaczął się niekontrolowanie śmiać. Zirytowało mnie to. Ja potrzebuję szybkiej odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie, a ten się ze mnie śmieje.
- Nie pomyślałem, że możesz tak zinterpretować tamto zdjęcie. - po tych słowach mężczyzna westchnął głośno. - Nie byliśmy parą. Byliśmy rodzeństwem.
Co?
Czyli... wujek?!

~*~

- Liam, niedługo wyruszamy w trasę. Musisz się jakoś wziąć za siebie. - Chłopcy rozumieli moją sytuację, ale nie mogliśmy zawieść fanów. Pierwszy raz pojawimy się w Ameryce Południowej, więc nie możemy niczego zawalić.
Najgorsze jest to, że nie ma żadnych wieści od Iss. Boję się, że coś jej się stało. Oni mogą być nieobliczalni. Pan Evans mówił, że nikt się z nim nie kontaktował odnośnie jakiegokolwiek okupu... Czy to oznacza, że już ją zabili?
Nagle dostałem wiadomość. Odruchowo wyciągnąłem z kieszeni telefon i spojrzałem na ekran. Numer był nieznany. Przez chwilę wahałem się, czy przeczytać, czy też usunąć wiadomość. Ostatecznie postanowiłem ją odtworzyć. I bardzo dobrze, że to zrobiłem.

Kocham Cię. 
       Iss.

Wiadomość była krótka, ale jakie ogromne miała znaczenie. Poczułem, że nogi mam jak z waty. Musiałem złapać się pobliskiego krzesła, żeby nie upaść na ziemię.
Iss żyła... Moje kochanie gdzieś jest!
Próbowałem zadzwonić na ten numer, ale był już nieosiągalny. Po raz kolejny zostawiłem chłopaków i poleciałem na komisariat, chcąc podzielić się nową poszlaką.
Policja oczywiście chciała namierzyć numer, ale okazało się, że telefon był na kartkę.
Mogłem się tego spodziewać... Po drodze urosła we mnie nowa nadzieja na jej odnalezienie, a teraz okazuje się, że to nic nie dało.
Co ty gadasz, Liam. Jak to nic?
Iss żyje. To przecież najważniejsze.

~*~

- Dlaczego mi to robisz do cholery?
- O co ci znowu chodzi, Zayn?
Will grała głupią i niezorientowaną dziewczynkę, ale dobrze wiem, że kłamie. Specjalnie związała się z Harrym. Chciała mnie tym zdenerwować. Cóż, muszę przyznać, że jej się udało.
- Spotykasz się z Harrym, a przecież wiem, że kochasz mnie!


- Ty mi powiedziałeś, że mnie kochasz, a mimo to jesteś z Perrie, więc równie dobrze, ja mogę być z Harrym.
Złapałem w rękę wazon z kwiatami i cisnąłem nim o ścianę.
Liam, Isabella, Will, Perrie, trasa... Tego wszystkiego jest już za dużo! Nie mogłem już powstrzymywać tłumiących się we mnie emocji.
Will podskoczyła, kiedy szklana nawierzchnia spotkała się ze ścianą, pozostawiając głuche echo w pomieszczeniu.
- Jak tak dalej pójdzie, to Bieberowi też dasz dupy!
Poczułem ostre pieczenie, kiedy jej dłoń z szybkością światła znalazła się na moim lewym policzku.
Przesadziłem... Uświadomiłem to sobie dopiero po krótkiej chwili.
Nie chciałem jej obrazić. To... jakoś tak samo wyleciało. Emocje wzięły górę i nie zapanowałem nad sobą.
- A ty robisz dokładnie to, co zwykle. Nie potrafisz przyznać się do błędu, a jedyne, co ci wychodzi, to wyzywanie mnie. Cieszę się, że wreszcie dorosłeś, Zayn. - rzuciła ironicznie, po czym wybiegła z pomieszczenia.



Miałem się z nią pogodzić, a wyszło jeszcze gorzej.

Spieprzyłem. Jak zwykle.

~~~
Cześć i czołem, kluseczki z rosołem. Nie no, trochę mi odbija :D Wybaczcie xd
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. :*

Czytasz? Zostaw Komentarz. :)
Zmieniłam ustawienia. Można komentować z anonimowego. :)

niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 10

- Martina?
Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, co czułam w tamtym momencie. Przede mną siedziała kochanka mojego ojca, kobieta, którą jeszcze kilka miesięcy temu spotykałam w moim rodzinnym domu.
Nie potrafiłam tego zrozumieć. Dlaczego ona mnie porwała? Przecież mówiła, że jest modelką, że poznała ojca przypadkiem...
Co ty gadasz, Iss. Nic nie dzieje się przypadkiem.
- Widzę, że Nathan o ciebie zadbał. - kobieta podeszła do mężczyzny i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. No po tym moje szczęka leżała już na podłodze. Nie rozumiałam nic. Nie potrafiłam skleić żadnych faktów. To... musi być sen. To jedynie racjonalne wytłumaczenie... - Kochanie, zabierzesz ją do swojego mieszkania. Mój mąż niedługo wróci i nie chcę, żeby o czymś się dowiedział.
Brunet jedynie z niezadowoleniem kiwnął głową, po czym podszedł do mnie i pociągnął energicznie na ramię. Najwyraźniej to ja będę jego przedmiotem do wyładowania agresji.
- Nic nie rozumiem. - zdążyłam jeszcze szepnąć, zanim Nathan wyciągnął mnie z pomieszczenia.
- Czego nie rozumiesz, gówniaro? - zapytała Martina, patrząc na mnie z totalną obojętnością w oczach. - Nathan na pewno wszystko ci wyjaśnił. Twój ojciec nie zagrał fair, więc my też tego nie zrobimy.
- Przecież - zaczęłam, ale przez chwilę nie byłam pewna, czy mogę mówić dalej - Mówiliście mi o tym głupim związku, ślubie, wspólnej przyszłości...
- Naprawdę jeszcze tego nie zrozumiałaś? To był zwykły podstęp, dzieciaku. Twój tatuś bardzo dobrze cię krył. Były przecieki na twój temat, ale w żaden sposób nie mogliśmy ich potwierdzić. Zostało nam jedno rozwiązanie, w którym ja odegrałam kluczową rolę. Zakręciłam sobie twojego ojca wokół jednego palca. Nie przypuszczałam, że pójdzie aż TAK łatwo. Sam zaproponował mi mieszkanie. Tylko na przeprowadzkę do Argentyny się nie chciał zgodzić, więc musiałam poprosić Nathana o interwencję.
- To ty podałaś mu mój numer...
- Oczywiście, że ja. To ja kazałam cię porwać tej dziewczynie, to ja zadbałam o to, żebyś dowiedziała się o Paynie, to ja powiedziałam Evie i Maxowi jaką drogą wracasz i to ja napisałam ci tego sms'a.
Niech mnie ktoś uszczypnie. To... niemożliwe do cholery! Dlaczego los mnie tak krzywdzi? Nigdy w życiu nikogo nie zraniłam. Od małego angażowałam się w różnego rodzaju akcje pomocnicze. Tata ich dofinansowywał, a ja chodziłam razem z nim na zbiórki i pomagał im jak mogłam. Były to jakieś głupie drobnostki. Tata nie pozwoliłby mi się przemęczać.
Zawsze chciałam zostać lekarzem. Neurologią jest czymś, co mnie fascynuje. Całe nasze życie, ruchy, myśli, uczucia, zależą od jednego, malutkiego organu, umiejscowionego w czaszce.
Ale zejdźmy z medycyny. Przecież to nie ma już znaczenia. Całe moje życie na ma znaczenia. Nie mogę spełniać swoich marzeń. Jestem ograniczona przez osobę, która twierdzi, że mnie kocha. Paranoja, czyż nie?
Nathan siłą wyprowadził mnie z mieszkania i z powrotem wsadził do czarnego kabrioleta.
Nie odzywałam się przez resztę drogi. Zupełnie straciłam nadzieję, jak narkoman po kolejnym odtruciu. Nie znajdą mnie...
Nikt nie będzie podejrzewał Martiny. Nie mają do tego żadnych podstaw.
Na pewno teraz gra zrozpaczoną, kochająca partnerkę mojego ojca, która jest przerażona moim zniknięciem.
W dzisiejszych czasach nie można już nikomu ufać. Wszyscy cię zdradzą, wcześniej czy później.
Jechaliśmy dosyć długo. Zaczęło się już nawet ściemniać. Chyba nawet trochę mi się przysnęło.
Obudziłam się dopiero wtedy, gdy zobaczyłam znak z napisem Rosario.
Pierwszy raz spotykam się z taką nazwą, ale z całą pewnością ciągle jesteśmy a Argentynie.
Nathan mieszkał w domku jednorodzinnym nad rzeką Paraną.
Lokacja była dosyć niekorzystna. Nieopodal znajdował się most, który umożliwiał samochodom i innym pojazdom spokojny przejazd przez rzekę, wywołując tym samym uciążliwy hałas.
Miejscowość była bardzo malownicza. Gdyby nie okoliczności, cieszyłabym się z pobytu tutaj.
- Mam nadzieję, że lubisz podróżować. - powiedział, rzucając na blat kluczyki samochodu. Spojrzałam na niego pytająco, ale nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. - Schodami na górę. Pierwsze drzwi po lewo.
Posłusznie dostosowałam się do jego polecenia i ruszyła na piętro.
Mój pokój był całkiem przytulny, zważając na to, że mam być przetrzymywana.
Pomieszczenie utrzymane było w kontraście bieli z czernią.
Duże, dwuosobowe łóżko, wykonane z hebanowego drewna, nakryte satynową, białą pościelą, śnieżnobiały, puchaty dywan, rozłożony na smolistych panelach i czerwona plazma, powieszona naprzeciwko łóżka.
Wygodny był z niego facet.
Podeszłam do okna i chciałam je otworzyć, ale były zablokowane. Bezgłośnie wyszłam z pokoju i zaczęłam rozglądać się po całym piętrze. Była tam jeszcze para innych drzwi. Jedne z nich były zamknięte.
Za drugimi kryła się sypialnia.
Była zniewalająca. Pięknie urządzona, z najdrobniejszymi szczegółami.
Na szafkach były poustawiane zdjęcia. Rozpoznałam na nich Nathana z rodziną. Jego rodzice wyglądali na bardzo miłych ludzi. Czyżby Nathan był ich czarną owcą?
Na innym zdjęciu dostrzegłam go z jakąś brunetką. Wtedy moje serce zamarło.

To była moja mama...
Wtedy zostałam brutalnie pociągnięta za ramię.
- Nie pozwoliłem ci się włóczyć po mieszkaniu.
Był wściekły. Chyba te zdjęcia miały nigdy nie ujrzeć światła dziennego.
Wrzucił mnie do pokoju i zamknął drzwi na klucz.
Jaki związek ma moja mama z Nathanem? Dlaczego mają wspólne zdjęcia?
W mojej głowie jest coraz więcej pytań i coraz mniej racjonalnych odpowiedzi.

~*~

Dzisiejsza próba w ogóle nam nie wyszła. Chłopcy byli na mnie źli.
Tylko oni nie wiedzą, przez co przechodzę.
Co chwilę sprawdzam telefon, bo mam nadzieję, że znajdę jakąś wiadomość od Iss.
- Stary, co się z tobą dzieje? - usłyszałem nad głową głos Harrego.
Nie chciałem mu o niczym mówić. Im mniej osób wie, tym lepiej. Wystarczy, że wciągnąłem w to Zayna.
- Nic.
- Nic? Nie jesteśmy ślepi, Liam. Widzimy, że jest z tobą coś nie tak. Myślałem, że wszyscy jesteśmy przyjaciółmi, a wy ciągle coś kręcicie z Zaynem. Wydawało mi się, że sobie ufamy!
- Bo tak jest, Harry. - zapewniłem ich szybko. - Po prostu moje życie bardzo się pokomplikowało i to w bardzo krótkim czasie.
Nie wiedziałem, czy mam im mówić prawdę. Wahałem się, ale z drugiej strony byli moimi przyjaciółmi. Mogę na nich liczyć.
- Poznałem dziewczynę, którą kocham. Tak już na poważnie, naprawdę. - na zawsze - dodałem w myślach. Chłopacy zaczęli się głupkowato śmiać i pytać o datę ślubu. - Tylko, że kilka dni temu porwał ją jakiś amerykański gang i policja nie chce jej szukać. Uważają to za syzyfową pracę.
Ich miny momentalnie się zmieniły. Powietrze jakby zrobiło się cięższe, radosna atmosfera ulotniła się jak powietrze z niezawiązanego balonika.
- Spotykałeś się z kuzynką Will, prawda? - Hazza sam już się wszystkiego domyślił. Pewnie tylko wszystko ze sobą posklejał. - Will mi o tym mówiła, ale nie wspominała, że jesteście razem..
- Nie wiem co robić. Policja się poddała, ale ja nie zamierzam. Zrobię coś.

Tylko co?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Boooooooooonus.

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 9


Przebudziłam się w jakiejś metalowej ciężarówce.
Na początku nie mogłam sobie przypomnieć, co właściwie się stało.
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że zostałam porwana.
Zaczęłam panikować.
Gorączkowo szukałam swojego telefonu, którego, niestety, nie było już w mojej kieszeni.
Podniosłam się z podłogi, ale o mało co się nie wywróciłam, kiedy samochód gwałtownie skręcił w lewo. W ostatniej chwili ściana samochodu uchronił mnie przed upadkiem.
Pojazd nie należał do najnowszych.
Kiedy podeszłam do drzwi, mogłam bez problemu zobaczyć wszystko, co działo się na zewnątrz.
Jedyne, co w tej chwili oddzielało mnie od wolności, to gruby sznur, obwiązany wokół klamek, zamknięty na solidnych rozmiarów kłódkę.
Starałam się zapamiętać każdy szczegół.
Tylko... nie byłam do końca pewna, czy ciągle jestem w Anglii.
Przyroda była inna, niż ta, o której uczyłam się na lekcjach geografii.
Dodatkowo było bardzo ciepło. Słońce wysoko świeciło nad widnokręgiem, a na niebie nie dostrzegłam ani jednej chmurki. To wszystko przypominało nadchodzące lato, a przecież w Londynie mamy jesień.
Siedziałam i czekałam.
Samochód jechał tak przez kilka godzin, aż w końcu dotarliśmy do jakiejś miejscowości.
Z całą pewnością było to jedno z większych miast, bo po bokach ulic dostrzegłam wielu turystów i stragany z pamiątkami.
Moją największą uwagę przyciągnęła flaga. Na pewno nie należała ona do Wielkiej Brytanii, ale że nie specjalizuję się w flagach obcych państw, nie mogłam zdefiniować, gdzie dokładnie teraz jestem.
Bałam się.
Czyżby mój tata naprawdę miał wpływ na moje uprowadzenie?
Przecież wielokrotnie mi powtarzał, że jestem bezpieczna, i że jego interesy nie zagrażają mojemu życiu.
Mam nadzieję, że to okaże się być jedynie przerażającym koszmarem i zaraz obudzę się w pochmurnym Londynie w objęciach Liama.
Na chwilę przestałam oddychać, kiedy samochód się zatrzymał.
Usłyszałam jak drzwi od strony kierowcy lub pasażera otwierają się, a po chwili ktoś ruszył w moim kierunku.
Spanikowałam.
Kompletnie nie wiedziałam, co mam robić.
No, ale jakie miałam wyjście?
Mogłam jedynie siedzieć i czekać na rozwój wydarzeń.
Po krótkiej chwili drzwi otworzyły się, a wtedy ujrzałam w nich mojego nowego "znajomego" Nathana.
- Długo cię trzymało. Przespałaś cały lot. - mężczyzna spojrzał na mnie wyczekująco - Wyjdziesz sama czy mam ci w tym pomóc?
Posłusznie zastosowałam się do jego polecenia.
Myślałam, że zostanę związana, zakuta albo przynajmniej zasłonią mi oczy, żebym nie widziała, gdzie jest ich kryjówka, ale on nie zrobił mi kompletnie nic.
Złapał mnie jedynie za ramią i pociągnął w kierunku pobliskiego samochodu.
Posadził mnie na przednim siedzeniu luksusowego, czarnego kabrioleta, po czym odpalił silnik i odjechał z piskiem opon.
Byłam totalnie zdezorientowana. Naoglądałam się wielu filmów o tematyce kryminalnej, ale pierwszym raz spotykam się z TAKIM porwaniem
- słońce, rozluźnij się. - powiedział z moim kierunku, po czym skręcił w jakąś uliczkę.
- Dokąd mnie zabierasz?
- Jeżeli jesteś głodna, to na jakiś obiad, a jeżeli nie, to prosto do bazy.
Na początku chciałam mu powiedzieć, że nie zamierzam jeść w jego towarzystwie, ale jadąc z nim do jakiejś restauracji, może zdążę obmyślić jakiś plan.
- Twoje milczenie przyjmuję jako odpowiedź twierdzącą.
Mężczyzna gwałtownie zahamował, przez co omal nie wypadłam przez przednią szybę.
Szybko, naginając wszelkie zasady ruchu drogowego, zaczął nakręcać.
Najlepsze jest to, że nikt na niego nie zatrąbił klaksonem. Wszyscy potulnie się zatrzymywali, a niektórzy nawet zjeżdżali mu z drogi.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? - zapytałam, podczas szybkiego zapinania pasów. Jeszcze mnie zabije, zanim dojedziemy do restauracji.
- Jesteśmy w pięknym i słonecznym Buenos Aires, słoneczko.
Co?
Jestem na drugim końcu świata?
Przecież oni mnie nigdy tutaj nie znajdą! Kto pomyśli, żeby szukać mnie w Argentynie?! Przecież... ten koleś nawet nie jest Argentyńczykiem! Mogę się założyć, że jest Amerykaninem! Zdradza go jego północny akcent.
- Dlaczego akurat w Buenos Aires?
- Zadajesz za dużo pytań, słoneczko.
- Nie mów do mnie słoneczko. - warknęłam w jego kierunku, ale po chwili tego pożałowałam. Byłam pewna, że mi się za to oberwie, ale na szczęście, nic takiego się nie stało.
Mężczyzna jedynie zaśmiał się pod nosem.


- Dobrze, dobrze, panno Isabello.
Ten facet wcale nie traktował mnie jak więźnia, a jak starą, dobrą znajomą..
Zatrzymaliśmy się pod jakimś barem z fast foodami.
Mężczyzna wyszedł z samochodu, żeby wrócić po dziesięciu minutach z dwiema, dużymi porcjami zestawu obiadowego.
Myślałam, że wyjdziemy z samochodu i zjemy przy stole jak cywilizowani ludzie, ale chyba bał się, że mu zwieję.
W sumie miał rację. Jakby tylko się odwrócił, zaczęłabym uciekać gdzie popadnie i wołać o pomoc.
- Co zamierzacie ze mną zrobić? - wyszeptałam, kiedy brunet odłożył swój posiłek na tylne siedzenie.
- Ja nic. To szef zadecyduje, co z tobą zrobić.
- Zabijecie mnie? - powiedziałam i poczułam rosnącą w gardle ogromną gule.
- Słonko... - zaczął, ale sprawnie mu przerwałam.
- Miałeś nie mówić do mnie słonko.
- A ty zadawać tylu pytań. - powiedziawszy to, posłał mi mordercze spojrzenie, a ja już nie zamierzałam pisnąć choćby jednego słówka. - Strasznie upierdliwa jesteś, Isabello. Siedź cicho, to może będzie lepiej.

Nie odzywałam się przez resztę podróży. Nie potrafiłam rozgryźć tego mężczyzny. Raz jest miły i sympatyczny, a zaraz staje się zły i przerażający.
Wjechaliśmy to jakiejś pięknej, bogatej posiadłości.
To tutaj mieszka ich szef? Jeżeli tak, to ma kupę kasy.
Nathan zaparkował samochód przed samym wejściem, po czym zaciągnął mnie w kierunku drzwi wejściowych.
Przeciągnął mnie siłą przez cały korytarz, aż nie znaleźliśmy się w obszernym salonie.
Naprawdę, spodziewałam się tam ujrzeć wszystko, ale na pewno nie to.
To sen. To na pewno jest sen...

~*~

Siedziałem w pustym mieszkaniu, po raz kolejny rozpaczając po jej stracie.
Tylko, że tym razem nie mogę nic zrobić.
Iss została uprowadzona przez profesjonalistów. Nawet policja stwierdziła, że najprawdopodobniej nie uda im się jej odbić.
- Stary, siedzisz tak już dobę. Chłopacy się martwią. Musisz im coś powiedzieć.
- Cześć chłopaki! Spotkałem świetną dziewczynę, naprawdę jest wyjątkowa, myślałem nawet o tym, żeby założyć z nią rodzinę i się ustatkować. Tylko jest jeden, malutki problem. Została porwana przez jakiś gang i najprawdopodobniej już nigdy jej nie zobaczę. Tak?
Zayn jedynie głośno westchnął i usiadł na fotelu obok mnie.
Nie mógł wiedzieć jak się czuję. Perrie zawsze była tutaj, na miejscu, blisko niego..
- Co prawda mam mniejsze problemy miłosne niż ty, ale muszę ci coś powiedzieć.
Spojrzałem na chłopaka, który zacisnął ręce na kubku tak mocno, że ten nagle pękł pod wpływem zbyt dużego nacisku.
- Co jest, Zayn? - spytałem zaniepokojony jego nagłą agresją.
- Will jest z Harrym. Rozumiesz to?
Co? Jak to Will z Harrym? Przecież to niemożliwe! Co prawda ta dwójka przyjaźniła się od bardzo dawna, ale nigdy nie łączyło ich nic więcej.
- Nie wiem czy chce mi zrobić na złość, czy jak. Powiedziałem jej, że nie wyobrażam sobie życia bez niej, ale nie chcę krzywdzić Perrie. Ta wpadła w furię, wyrzuciła mnie z domu i powiedziała, że mam nie dzwonić. Za dwa dni Harry mi powiedział, że z nią jest. W pierwszej chwili chciałem go nawet uderzyć, ale uświadomiłem sobie, że on wcale nie wiem o powrocie naszych wzajemnych uczuć. Ciągle myśli, że jestem wierny Perrie. Ja... nie dam rady Liam. Jeżeli zobaczę Will w objęciach Harrego, to zwariuję.
- Musisz to przyjąć na klatę, stary. Nie masz innego wyjścia. Will próbuje zrobić ci na złość
kosztem biednego Harrego.
- Dlaczego miłość jest taka beznadziejna? Czemu nie można być naprawdę szczęśliwym?
Kiedy jest dobrze, nagle wszystko się pieprzy.

- Sam się nad tym zastanawiam, Zayn.

~~~
Nowy już, bo nie wiem, kiedy pojawi się następny. Najbliższe tygodnie będą dla mnie bardzo
pracowite. Myślałam, że po egzaminach będzie jakoś luźniej w szkole, ale okazuje się, że nie. 
Poza tym, trochę mi przykro z powodu tak małej ilości komentarzy. Jestem naprawdę
wdzięczna Weronice, które komentuje mój każdy rozdział <3 To daje wielkiego kopa
motywacji, wiecie?
Ja piszę rozdział przez kilka rodzin, a wy na napisanie komentarza potrzebujecie 30 sekund. 
Tak więc, nie chcę, ale muszę, postawić wam ultimatum.
3 komentarze = Nowy rozdział
Jeżeli wam się nie uda, to trudno. Najwyżej to opowiadanie skończy się właśnie w tym miejscu.


P.S. No i zmieniłam wygląd głównej bohaterki. ;)